PRZYGODA Z RELIGIĄ

 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Napisany: 2019-09-14  02:42
 

 
Ojejku, która godzina, zerwałam się na równe nogi o świcie. Przecież czas szykować się do wyjazdu.
Kiedy jak kiedy, ale dzisiaj muszę być punktualna. Wyjeżdżamy samochodem o godzinie siódmej, więc szybko pod prysznic, zdyscyplinowałam sama siebie. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. W końcu po paru latach studium Biblii, zostanę Świadkiem Jehowy. Radość rozpierała moje serce. Będę tak jak inni Świadkowie Jehowy, utożsamiana z tą religią, będę dumnie zanosić do ludzi dobrą nowinę o Królestwie Bożym. Chociaż byłam nie wyspana to mimo wszystko nuciłam sobie jakąś Pieśń Królestwa  ku chwale Jehowy. 
Sygnał telefonu wyrwał mnie z zadumy.
Schodź już na dół,  mam nadzieję, że jesteś gotowa? Kaśka wesoło krzyczała mi do ucha.
Pewnie, że jestem.
Wzięłam torbę z prowiantem, torebkę z Biblią, śpiewnikiem, zeszyt, żeby robić notatki, długopisy oczywiście też, i Strażnicę.
Wesoło zbiegłam po schodach, wsiadłam do samochodu, przywitałam się z Kaśką i Leszkiem i w drogę.
Lenka, odezwała się Kaśka, będziesz spała?
Spać, coś ty, przecież jestem cała w euforii, gdzie mi myśleć o spaniu teraz. Dla mnie już sam wyjazd  do Stęszewa to wycieczka.
Zaczęłam śpiewać Pieśń Królestwa, tak dla wprawy.
Kaśka śpiewaj.
Lenka, daj spokój, gardło mnie boli, pośpiewamy już na miejscu.
Po drodze widać było bardzo dużo braci i sióstr, którzy już czekali na samochody w umówionych miejscach.
Kaśka, krzyczałam, zobacz ilu ich jest!?
To jeszcze nic, powiedział Leszek, zobaczysz na miejscu.
Lenka, musisz się nastawić, że tam będzie głośno, powiedziała Kaśka. Bracia będą w kafeterii jedli śniadanie, a w przerwie będą też jedli to, co przywieźli ze sobą na obiad.
Będzie trudno, odpowiedziałam, ale mam nadzieję, że dam radę. Byłam po ciężkiej chorobie i bardzo potrzebowałam ciszy i spokoju, a gwar czy krzyki działały na mnie ujemnie. Ale cóż, najwyżej wyjdę na dwór.
W pewnym momencie zobaczyłam napis Stęszew. Już jesteśmy na miejscu.
Nie Lenka, jedziemy do wioski, która nazywa się Łódź, to jest parę kilometrów jeszcze za Stęszewem, powiedział  Leszek.
Przecież na zebraniu mówili, że jedziemy do Stęszewa? Nie dawałam za wygraną.
Tak się po prostu przyjęło mówić, ze względu na to, że owa Łódź jest małą miejscowością i trudno ją skojarzyć.
Aha, rozumiem.
W końcu wjechaliśmy na teren Świadków Jehowy. Piękny budynek, wokoło cudnie, istny raj na ziemi. Byłam oszołomiona tym wszystkim. Kiedy weszliśmy na Salę, gwar przygniótł mnie dosłownie do krzesła. Miałam wrażenie, że nic nie słyszę tylko ten jazgot. W końcu Kaśka zaciągnęła mnie do kafeterii, żebym zjadła śniadanie. Byłam przerażona tym hukiem, jakby wystrzał z tysiąca gardeł.
Nie miałam gdzie się ukryć przed tym gwarem, dlatego cierpiałam, nie okazując tego Kasi, która troskliwie się mną zajmowała.
W końcu przyszedł czas na program, i mogłam odczuć ulgę, bo wszyscy się już pozamykali i grzecznie słuchali programu, jaki przygotował dla nas Niewolnik Wierny i Roztropny.
Słuchałam, robiłam notatki, żeby już w domu sobie przeanalizować.
Zaraz będzie wykład dla tych co dzisiaj idą do chrztu, powiedziała do mnie Kaśka, chodź, usiądziemy w pierwszym rzędzie przed sceną.
Za chwilę brat poprosił, żebyśmy wysłuchali wykładu. Wprawdzie nic nie pamiętam z tego wykładu, ale wykład był na sto procent. Potem brat kazał wstać i odpowiedzieć nam na dwa pytania do chrztu; czy oddałam się w modlitwie Jehowie oraz pytanie czy utożsamiam się ze Świadkami Jehowy. Nie zwracałam uwagi na treść pytań tylko grzecznie powiedziałam dwa razy "tak".
Lenka, teraz pójdziesz za bratem na zaplecze, powiedziała Kaśka.
Brat zaprowadził nas do pomieszczenia, gdzie przebrałyśmy się w stroje do zanurzenia. Poszłam pierwsza. Dwóch braci zanurzyło mnie w basenie, i od tej chwili stałam się członkiem Organizacji Świadków Jehowy.