ŻYCIE W PIGUŁCE I

Życie w pigułce część pierwsza rozdział dziewiąty
 
 
Powrót do domu był dla mnie jakby zderzenie z dwoma światami. Znowu powracałam do kieratu. Ale najpierw musiałam znaleźć sobie pracę. Po kilku tygodniach zaczęłam pracować w sklepie meblowym. To była spokojna praca. Mebli wówczas w sklepie było niewiele. Jak przyszedł transport, znikały w przeciągu jednego dnia. Natomiast po powrocie do domu z pracy, zjadłam obiad i w pole. Wieczorem jeszcze obrządek w tak zwanym obejściu i można zasiąść do czytania książki. W tym czasie rodzice rozważali przeprowadzkę. Ojciec nie dawał już rady, a my z bratem byliśmy już przemęczeni, natomiast moja siostra po skończeniu szkoły nawet nie myślała o powrocie do domu. Dostała pracę daleko od naszej miejscowości i tylko przyjeżdżała dwa razy w roku, na święta. Wówczas mama promieniała - jej ukochana córka jest w domu! W tym czasie zaczęli pojawiać się w naszym domu chłopcy, chodziłam z nimi do kina, na zabawy, na karuzelę, spacery. Ojciec twardo trzymał mnie i moich adoratorów, każdy z nich przechodził pouczenia ile może i co mu grozi. Ale mogłam wychodzić tylko w niedzielę. W końcu rodzice przeprowadzili się do innej miejscowości, gdzie ojciec objął kierownictwo nad PGR. Już nie mieliśmy tak dużo pola tylko działkę na ziemniaki, nie mieliśmy już krów, koni, były tylko dwa świniaki i kury. Warzywnik był blisko domu a przed domem piękne kwiaty. Dla mnie natomiast było to uciążliwe, wprawdzie nie było to tak daleko ale dojazd makabryczny. Musiałam iść do autobusu przez las trzy kilometry, a potem dojechać do pracy. Bałam się tego lasu zwłaszcza zimą, ponieważ wokoło były dziki, lisy i wolę nie wiedzieć co jeszcze. Poznałam młodzież z tej wioski, było ich sporo. Pierwszego dnia przyszli pod mój dom żeby się przywitać, oczywiście z ciekawości. Wyszłam do nich i zapoznałam fajną młodzież. Poszliśmy nad jezioro, rozmawialiśmy do późna, nie chciało mi się wracać do domu. To był kwiecień. Pewnej niedzieli poszliśmy grać w siatkówkę. Była piękna wiosna. Gra była niesamowita, ja znałam dobrze zasady jeszcze ze szkoły, a oni wszyscy o dziwo, dobrze grali. W pewnym momencie przyjechało na motorze dwóch chłopców z innej miejscowości. Odświętnie ubrani jak przystało na kawalerkę w niedzielę. Zrzucili marynarki i też przyłączyli się do gry. Po skończonym meczu zmęczeni ale radośni przysiedliśmy na schodkach jednego domu i ktoś zaczął grać na akordeonie, ktoś inny na gitarze, i rozpoczęło się nasze śpiewanie. Jeden z tych chłopców zaczął ze mną rozmawiać. nawet dobrze się bawiłam w jego towarzystwie. Niedziela się skończyła, więc czas się rozejść do domów, rano praca nas czekała. Przyjemna, wiosenna pogoda zapraszała do spacerów. Nie mając już w domu wiele do roboty spotykałam się z młodzieżą. Wieczorami chodziliśmy na spacery, był to nasz taki codzienny rytuał; wszyscy przychodzili pod mój dom, ponieważ mieszkałam nad jeziorem, i szliśmy na spacer, rozmawiając, śmiejąc się i opowiadając jak nam zleciał dzień i co fajnego nas spotkało. Coraz częściej spotykałam się z tym chłopcem, którego poznałam przy grze w siatkówkę. Był zawodowym kierowcą. Przyjeżdżał do mnie do pracy prawie codziennie na przysłowiową kawę. Czas szybko mijał. Swój wolny czas poświęcałam na spotkanie z moim chłopakiem. Wtedy nie było telefonów tak jak teraz, był przeważnie jeden na całą miejscowość. Dlatego bardzo często musiałam biegać do biura mojego ojca, gdzie był telefon, ponieważ mój chłopak będąc w trasie dzwonił do mnie skąd się dało i ile się dało. Sobotę zazwyczaj spędzaliśmy po południu razem i oczywiście niedziele po południu były dla nas. Lato było piękne, a my wpatrzeni w siebie. Pewnej niedzieli, gdy byliśmy na spacerze zaczęliśmy rozmawiać o naszej wspólnej przyszłości. Zgodziliśmy się z tym, że czas pomyśleć o ślubie. Zaręczyny przyjęte. Od razu poszliśmy do moich rodziców z tą wiadomością, a potem pojechaliśmy do jego rodziców.
Za tydzień nasi rodzice już się spotkali aby omawiać nasz ślub. Stwierdzili, że nie ma na co czekać żebyśmy czegoś nie zbroili - to ich słowa. Spotkanie z jego rodziną nie podobało się mojej mamie, ojciec był obojętny na to wszystko. Ale ja nie czułam zagrożenia. Mama mnie prosiła, żebym nie wiązała się z tą rodziną, ale cóż, młodość jest ślepa i głupia. Teraz musieliśmy szukać obrączek. Wtedy nie było to łatwe. Pojechaliśmy do miasta wojewódzkiego. Dowiedzieliśmy się, że za tydzień będzie dostawa. I tak zaczęły się przygotowania do ślubu i wesela.