TOKSYCZNE ZWIĄZKI

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Napisany: 2019-11-25    21:25  
 
Otworzyłam oczy. Nade mną stały dwie moje księżniczki i tylko patrzyły się na mnie. Dzień dobry, powiedziałam do niech, już wstałyście, nie możecie spać?
Pójdziemy do mamy, zapytała starsza?
Poczekajcie chwilkę, ciocia się musi obudzić.
Ledwie zdążyłam usiąść na brzegu łóżka, kiedy padło pytanie; już się obudziła ciocia?
Rany, przechodzę przyśpieszony kurs panowania nad sobą.
Moje słodkie księżniczki, zaraz ciocia się rozbudzi.
Idźcie do kuchni, ale niczego tam nie dotykajcie, zaraz dam wam śniadanko, dobrze?
Dobrze ciociu, odparły grzecznie i zniknęły za drzwiami.
Musiałam się zmobilizować, i na początek nakarmić księżniczki, a dopiero potem zająć się sobą.
Kiedy małe już siedziały w pokoju najedzone, ubrane i gotowe do wyjścia, zadzwoniłam do dyrektorki.
Znowu to samo. Dyrektorka nie kryła swojego oburzenia, dlaczego ona tego nie przerwie?
Nie wiem, może po prostu nie umie się z tym uporać?
Dobrze Lenka, zajmij się nimi, a ja muszę jakoś na Sarę wpłynąć, bo ileż można być workiem treningowym?
Nie chciałam dyskutować na temat Sary i jej problemów. 
Zostałam postawiona przed faktem dokonanym, i mam na głowie moje księżniczki, to znaczy córeczki Sary.
Kiedy pojechałyśmy do niej do szpitala, Sara spała, cała  twarz w siniakach, rozcięte oba łuki brwiowe, a buzia jakby miała podwójny wymiar.
Nieźle ją ten drań urządził. Dobrze, że go zwinęli spod mojego domu, wytrzeźwieje, może choć trochę się wystraszy.
Nie chciałam jej budzić, ale zrobiły to za mnie dziewczynki. 
Mamusiu, co ci jest, zapytała starsza?
Nie męcz mamy, próbowałam odciągnąć je od Sary, ale się nie dały. 
Sara próbowała otworzyć oczy. 
Lenka, zostaw je, poprosiła ledwo słyszalnym głosem.
Usiadłam na stołku, który stał obok łóżka Sary. Chciało mi się płakać. Jak można tak skatować człowieka? 
Sara tuliła do siebie dziewczynki, które chyba więcej rozumiały niż mi się zdawało.
Lenka, jak dajesz sobie radę?
Spokojnie Sara, dziewczynki są grzeczne.
To dobrze, jak mam ci dziękować?
Już chciałam powiedzieć, że niech w końcu poda dziada na policję o znęcanie się, wniesie sprawę o rozwód i uwolni się od tyrana, bo może stać się nieszczęście, że w końcu ktoś nie wytrzyma, i zabije. 
Ale nic nie powiedziałam, na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas. 
Mam nadzieję, że wkrótce  będzie rozmawiała z psychologiem.
Kiedy tak rozmyślałam, weszła jakaś kobieta z policjantem. Zaczęli rozmawiać ze Sarą. 
W pewnym momencie kobieta zapytała Sarę; to są pani córeczki?
Sara skinęła głową. Pani dalej ciągnęła swój wątek; z kim są dziewczynki kiedy pani jest w szpitalu? 
Są ze mną, powiedziałam, dobrze się mają i dobrze się nimi opiekuję.
A ojciec, zapytała pani? 
Ojciec nie ma dostępu teraz do dziewczynek, w nocy próbował dobijać się do mojego mieszkania, ale wezwałam policję.
Pani popatrzyła na mnie i poprosiła, czy mogę wziąć dziewczynki i zostawić ich samych.
Cóż było robić, wzięłam moje księżniczki i poszłyśmy do domu, obiecując, że po obiedzie przyjdziemy do mamusi.
Na nieszczęście na korytarzu spotkałyśmy tatusia. 
Schowałyśmy się do ubikacji, tatuś próbował wejść i zabrać dziewczynki, ale się przeliczył, bo już przy nim był policjant z tą panią.
Rozegrała się najpierw pyskówka, a potem wręcz walka, ale tatuś został szybko spacyfikowany przez policjanta i dwóch pielęgniarzy.
Co za typek, przemknęło mi przez myśl, straszyć własne dzieci?