ROZMOWY POUFNE TEST  

 AKUALIZACJA      19.09.2019 r. 

 

Życie w pigułce 1
23.02.2019 marzycielka69


Chcę zostawić tę pigułkę mojego życia dla moich dzieci, być może też rodziny.
Może kiedyś, gdy przyjdzie na to pora, w końcu mnie zrozumieją.
- Zatem zaczynam -
 
Urodziłam się 4.04.1949 roku w przeciętnej rodzinie jak na owe czasy. Na świecie była już moja siostra Janina. Miała niecałe dwa lata. Byłam nie chcianym dzieckiem i zapewne gdyby to było w tych czasach, mama by mnie zabiła.Pewnego razu, jak już byłam nastolatką, mama z detalami opowiedziała mi co robiła, żeby mnie się pozbyć; a więc skakała z pieca na ziemię na wyprostowanych nogach, dźwigała kotły z gotującym się praniem, brała gorące kąpiele, jednak nie dawałam się, nie wiedzieć dlaczego, skoro mnie nie kochała. Sześć lat po moich narodzinach przyszedł na świat mój braciszek Jan, ku uciesze rodziny nie wyłączając mnie. Było moim kochanym braciszkiem. Zachowywałam się jakby to było moje dziecko a nie brat. Kiedy w nocy płakał, biegłam do niego żeby podać smoczek, Kładłam się koło niego i opowiadałam mu bajki, śpiewałam piosenki aż mama przyszła z butelką. Potem zasypiałam jak robiło się cicho. Oprócz opieki nad braciszkiem miałam inne obowiązki; jako dziecko pasłam już krowy, obrządzałam zwierzęta, drób. Jak miałam dwanaście lat, dwa razy dziennie doiłam krowy i podawałam paszę dla zwierząt. Kiedy poszłam do szkoły, opiekowała się mną moja siostra. Pamiętam jak wyrwała sztachetę z płotu i pobiła chłopca, który ciągnął mnie za włosy. O tym dowiedzieli się nasi rodzice, ale ojciec mój pochwalił za to moją siostrę. Pewnego dnia, mama z siostrą wyjechała i po paru dniach wróciła, ale sama. Moja siostra została w sanatorium, okazało się, że ma gruźlicę. Potem nas ciągali po przychodniach i szpitalach, ale byliśmy zdrowi. Bardzo tęskniłam. Byłam zajęta szkołą, bratem, i przybywało mi obowiązków w gospodarstwie. Po roku czasu siostra wróciła do domu, ale była już inną dziewczynką; spoważniała, wyciszona i tylko głowa w książkach. Nie miałam specjalnie czasu na czytanie książek, zostawały mi tylko wieczory i to przy lampie naftowej, bo nie mieliśmy w ogóle założonego światła. Dlatego czytanie było rodzinne; jedna osoba czytała, reszta słuchała, a potem dyskusje. Był to dla mnie ciężki czas, również dla naszej całej rodziny. Rodzice mieli problemy finansowe, przez co cierpiały również dzieci, a najwięcej ja. Bo Nina - tak nazywaliśmy moją siostrę - była chorowita, Januszek mały, więc cała praca w gospodarstwie spadała na mnie i na ojca. Mama nie chodziła na pole, ani do obory czy chlewika - to była moja robota. Teraz podejrzewam, że mama była chora na depresję, a babcia, no cóż, ugotowała obiad, pokrzyczała na dzieci, ot cała jej praca. Ojciec pracował w tak zwanych PGR-ach, od świtu do nocy, z przerwą, którą wykorzystywał do pracy w polu. Pamiętam, jak ojciec krzyczał z byle powodu, bat, który trzymał w ręku często strzelał nad moją głową, bo coś źle zrobiłam, a przecież byłam tylko dzieckiem, i to małym. Bywało, że był miły, a tego to już nie mogłam znieść. Kiedy mnie pierwszy raz pocałował, myślałam, że tak całują ojcowie, ale kiedy zaczął wyśpiewywać sprośne piosenki nad moim uchem o dorastaniu, nie wytrzymałam - powiedziałam mamie, ale ona to zlekceważyła. Kiedyś mama kazała mi iść spać do ojca. Nie spałam całą noc, jego ohydne łapy wędrowały po moim ciele. W końcu wziął moją rękę i położył na swoim przyrodzeniu, poczułam tylko wilgoć i obrzydzenie. Rano cały czas płakałam. Poszłam do szkoły i powiedziałam o tym wychowawczyni. Miałam wrażenie, że się wzruszyła, ale skończyło się na tym, że wezwali mamę, która wszystkiemu zaprzeczyła. Mama powiedziała do mnie, że takich rzeczy się z domu nie wynosi. I nie skończyło się na tym.
 
Życie w pigułce II
23.02.2019 marzycielka69
 
Nasz dom był pięknie położony. Przed domem ogródek z kwiatami, po drugiej stronie ścieżki, która wiodła od furtki do domu, był ogródek warzywny. Podwórko duże, na końcu stała obora a w niej krowy - Krasula i Łaciata, obok chlewik ze świnkami, i tuż za nim kurnik z drobiem. W głębi podwórka była też stajnia, gdzie stały dwa konie. Potem był duży sad. Pięknie wiosna wyglądała; bielone drzewa wapnem i kwiaty, razem cudownie się skomponowały. W sadzie było ponad sto różnych drzew owocowych. Kochałam ten sad, zarówno wiosną jak i jesienią. Za sadem był las a obok łąki , gdzie pasło się krowy. Chociaż trzeba było dwa razy dziennie je wyganiać aby sobie poskubały trawy, lubiłam tam chodzić, ponieważ spotykaliśmy się w tym czasie z dzieciakami, które również pasły swoje krowy. Bawiliśmy się w różne gry, wtedy nie potrzebne nam były specjalnie nawet zabawki, wystarczyły patyki i kamyki. Paliliśmy ogniska, piekliśmy kartofle, nawet udawało się nam ugotować kisiel. W letnie pory sianokosy, pielenie kartofli, buraków, walka ze stonką - pracy nie było końca. Nigdy nie byłam na wakacjach. Moje wakacje to pole i praca, ciężka praca w obejściu. Jak już były stogi zrobione, w stodole siano upchane, przychodził czas na ziemniaki, potem buraki. W sadzie natomiast było co zbierać, ponieważ mieliśmy wszystkie możliwe owoce. Najgorsze dla mnie było stanie z tymi owocami na rynku, kiedy koleżanki ze szkoły podchodziły do mnie ze wzgardą patrzyły jak je sprzedaję . Kiedy w sadzie zostawały puste drzewa, ziemniaki w kopcach, buraki też, a w piwnicy słoiki z owocami, kompotami, dżemami, przychodził czas na tak zwane świniobicie - koszmar dla mnie. Nie mam pojęcia czym się ojciec kierował, ale wziął mnie do zabijania świni, kiedy miałam trzynaście lat, kazał mi trzymać miskę, żeby łapać krew potrzebną do kaszanki. Wtedy nie wiem co się ze mną stało, zaczęłam się trząść na całym ciele, strach sięgał zenitu, wszystko zaczęło wirować, a ja upadłam - i nic nie pamiętam dalej. Otworzyłam oczy a nade mną stał jakiś mężczyzna, leżałam na łóżku. Słyszałam tylko słowa matki, że nie wiedzą co się stało, chyba to dojrzewanie. Od tego czasu jakbym jechała po równi pochyłej. Bałam się wejść do obory, stajni czy chlewika. Ciągle wydawało mi się, że umieram. Powiedziałam o tym mamie, a ona ojcu. Ojciec tylko krzyknął, że zaraz mi się odechce histeryzować. Zostałam z tym bólem sama. Ciągle sztywniałam, czy to na lekcji, czy na ulicy, łapało mnie kilka razy dziennie. Pogotowie przyjeżdżało do szkoły bardzo często. A ja nie miałam nawet z kim porozmawiać. Miałam dość życia. Chodziłam po swoim kochanym sadzie i myślałam, jakby sobie ulżyć.
 
Życie w pigułce III
23.02.2019 marzycielka 69

Szkoła podstawowa dobiegła końca. Musiałam wybrać szkołę średnią. Zdałam egzamin do Zasadniczej Szkoły Rachunkowości Rolnej. Sam wyjazd na egzamin był pełen stresów, ponieważ nie było połączenia i musiałam pojechać taksówką. Nie miałam tyle pieniędzy, ale taksówkarz był na tyle grzeczny, że zawiózł mnie, ufając, że oddam mu te pieniądze. Oczywiście po powrocie do domu mama je wysłała przekazem pocztowym. A ja wróciłam do domu dzięki koleżance, która dała mi pieniądze na drogę. Wakacje jak zwykle były pełne roboty. Przez te dwa miesiące krążyłam między polem, sadem, zwierzętami, Nie było czasu na nic innego. Jedynie co mogłam zrobić dla rozrywki to poczytać sobie swoje ukochane książki. W tym czasie zaczytywałam się książkami Sienkiewicza i Dumasa. Te słynne słowa "kończ waść wstydu oszczędź" i na mnie działały. W końcu przyszedł czas wyjazdu do szkoły. Droga była długa, uciążliwa jak dla czternastolatki, która sama musiała sobie radzić z bagażami i lękiem przed nieznanym. Budynek internatu i jednocześnie szkoły był okazałym zamkiem, pięknie położonym wśród zieleni. Kiedy weszłam do środka onieśmielił mnie wystrój i wielkość tego wnętrza. Gwar był ogromny. Z jednej strony budynku był internat dla dziewcząt z drugiej dla chłopców. Dostałam miejsce w sali gdzie było nas pięć dziewcząt. Jakoś szybko udało nam się ze sobą złapać kontakt. Wszystkie tak samo jak ja pochodziły z gospodarstw rolnych. Pierwsze co robiliśmy to zagoniono nas do sprzątania tego pałacu. A było co robić. Nie wszyscy umieli sprzątać. Ja nie sprzątałam nigdy w domu, to robiła babcia z mamą, ja natomiast byłam od robót na polu.Dlatego nie było mi łatwo. Po paru godzinach wnętrze budynku błyszczało czystością. Pierwszy obiad, potem już pan dyrektor zrobił apel i dowiedzieliśmy się jakie zasady w tej szkole panują. Lekcje jak w każdej szkole przebiegały w ciszy i spokoju. W tamtych czasach nauczyciel miał autorytet. To od niego czerpaliśmy wiedzę, która potem owocowała w pracy. W tej szkole duży nacisk kładziono na sport. Rano zawsze była gimnastyka i przebieżka, a po południu różne ćwiczenia i zawody. Ja zostałam przydzielona do siatkówki, rzutu kulą, oszczepem i młotem. Dużo ćwiczyliśmy, żeby, jak to mówił dyrektor, nabierać wprawy. Początkowo nie czułam się tam dobrze. Bardzo tęskniłam za moim życiem jakie znałam. Brakowało mi tego wszystkiego, co zostało w moim gospodarstwie.Odbiło się to na moich ocenach. Dużo płakałam, pisałam do domu, żeby mnie zabrali, że będę wszystko robić, tylko jedno chcę - być tam. Niestety, rodzice byli nieugięci.
Z czasem zaczęłam się przyzwyczajać i wszystko wróciło do równowagi. Nauka szła mi bardzo dobrze, w sporcie też nie narzekałam, Pojawiła się pierwsza, młodzieńcza miłość. Takie nieudolne przybliżanie się do siebie. Czasami udawało nam się porozmawiać kiedy byliśmy na treningach. Udało się nawet uścisnąć sobie dłonie - dziwne to było uczucie. Miałyśmy głupie pomysły, robiłyśmy koleżanką wredne kawały. Jedna z nich była donosicielką, więc zrobiłyśmy jej w nocy rowerek. Polegało to na tym, że wkłada się między palce u nóg kawałki gazety i podpala, a ponieważ to było we śnie, to nieźle poparzyłyśmy koleżankę. Kara była ogromna - szorowanie garów w kuchni i wrzucanie węgla do piwnicy. Nasz palacz miał dobrze, bo ciągle ktoś miał jakąś karę, więc węgiel wrzuciły mu dzieciaki do piwnicy.
 
Życie w pigułce IV
24.02.2019 marzycielka69

Nadeszły pierwsze moje wakacje w szkole średniej. Cieszyłam się, że jadę do domu, tęskniłam do tego wszystkiego, co dobrze znałam. Tęskniłam za lasem, gdzie kukułka wyśpiewała mi wiele spraw, za moimi pieskami, kotkami, które chodziły za mną po obejściu. Weszłam uradowana do domu, przywitałam się z rodziną, pobiegłam do krów, świnek, nawet kury policzyłam. Biegałam po sadzie jak małe dziecko. W końcu przyjechał furmanką ojciec i wszystka radość zniknęła. Przywitał się ze mną i od razu zagonił do roboty, twierdząc, że odpoczywać to będę w internacie, a tutaj to trzeba robić. Wróciłam zatem do tego co robiłam zawsze - do kieratu. Tak wyglądały moje wakacje. Jak już wspomniałam, miałam chłopaka, wtedy to nazywało się, że ma się kolegę. Napisał do mnie w tym czasie kilka listów, których w ogóle nie dostałam. Moja kochana mama wszystkie spaliła. Jak wróciłam do internatu we wrześniu, spotkałam się z wyrzutami. Byłam zdziwiona, nie wiedziałam o co chodzi. Jak byłam na przepustce, wszystko się wydało. Mama mnie chyba nie kochała, natomiast wiem, że kochała siostrę moją i brata. Kiedyś przypadkiem podsłuchałam jak rozmawiała ze swoją przyjaciółką, że moja siostra to jest piękna dziewczynka i z niej coś na pewno będzie, tak samo jak piękny synek, a ja no cóż, ze mnie miało nic nie być bo taki kopciuch. Płakałam strasznie, chyba z tydzień, chodziłam po sadzie, lesie, z krowami na pastwiska i zastanawiałam się po co ja żyję. Skoro nikt mnie nie kocha, po co ja jestem komu potrzebna, tylko parobek do roboty. Czułam, że jest to niesprawiedliwe. Siostra co zapragnęła to miała, ja miałam to, co siostra już nie chciała nosić.
 
Życie w pigułce V
25.02.2019 marzycielka69
 
Powrót we wrześniu do internatu nie był już dla mnie czymś nieznanym czy przykrym. Wróciłam do tych samych koleżanek i kolegów, do tego samego pokoju. Jak to dzieciaki, biegałyśmy po znanych nam terenach wokoło internatu. Opowiadań nie było końca. Tylko ja nie miałam co opowiadać, dlatego zazwyczaj milczałam. Wszystko było takie same; profesorowie, klasy, tylko inne tematy do przerobienia i zapamiętania. Nie miałam problemu z nauką, pomagałam innym, pomagałam też koleżankom z niższych klas. Dyrektor a zarazem wykładowca był wspaniałym człowiekiem aczkolwiek surowym. Dzięki niemu zakochałam się w siatkówce. To były moje ulubione mecze międzyszkolne. Na jednym takim wyjeździe zachorowałam na zapalenie nerek. Wywieźli mnie karetką do szpitala, byłam tak spuchnięta, że nie mogłam nic na siebie włożyć więc zawinęli mnie w koce i tak zawieźli. Leżałam tam między dorosłymi ludźmi przez miesiąc czasu. Nikt mnie nie odwiedził. Raz przyjechała wychowawczyni internatu i przywiozła mi rzeczy. Zatem sport, to nie jest zdrowie. Po szpitalu nie pojechałam do internatu tylko kazali mi jechać do domu i jeszcze odpoczywać. Tylko nikt nie wiedział, że w moim domu się nie odpoczywa, tylko pracuje. Po miesiącu wróciłam do szkoły. W internacie dopiero zaczęłam odpoczywać. Nikt mi nie pozwolił już chodzić na treningi. Ale za to zarówno profesorowie jak i wychowawcy zadbali o to , żebym nadrobiła materiał z dwóch miesięcy. Siedziałam często do godziny dwudziestej czwartej nadrabiając materiał razem w wychowawcą, który w tym czasie miał dyżur. Ponadto na bieżąco musiałam odrabiać lekcje. Trochę było ciężko, ale się udało. I tak toczyło się moje życie przez cztery lata, chyba najlepszego okresu w moim życiu.
 
ŻYCIE W PIGUŁCE VI
25.02.2019 marzycielka69

Wchodziłam w dorosłe życie. Miałam osiemnaście lat, długie jasne warkocze, szczupłą sylwetkę, zgrabne nogi i dziwne spojrzenia chłopców. Szkoła już za mną, brak możliwości dalszego kształcenia, zatem trzeba było iść do pracy. Mój braciszek już miał dwanaście lat i udawał dorosłego. Bawiło mnie to jak pouczał co powinnam robić i jak robić. Ojciec nieźle go wyćwiczył w takim postępowaniu. W maju skończyłam szkołę a pierwszego lipca już pracowałam w PGR jako stażystka. Moja praca polegała na tym, że wykonywałam polecenie głównego księgowego. Uczyłam się w ten sposób praktyki w zawodzie. Nie mieliśmy żadnych udogodnień, tylko kopiowe ołówki, liczydła i własną inteligencję. Razem ze mną przyszedł na staż kolega, który potrzebował punktów, żeby dostać się na studia rolnicze - jak ja mu zazdrościłam, Ale to co my wyprawialiśmy to dyrektora wprawiało o palpitacje serca. Na przykład poszliśmy sobie pojeździć takim ciągnikiem na gąsienicach, nazywaliśmy go DET. Nie za bardzo nam to szło, dlatego zoraliśmy całe podwórko wokół biura. A potem nie umieliśmy go zatrzymać. Dyrektor kazał nam całe podwórko zagrabić grabiami. Dla nas była to zabawa. Dwoje gówniarzy bawiło się dużymi zabaweczkami. W tym czasie nauczyłam się palić papierosy. Nie wiem dlaczego, może małpowałam po rodzicach, bo oboje palili. Kolega wychodził z siebie żeby mi obrzydzić, nadaremnie, spodobało mi się. Wracając do domu z pracy przechodziłam obok naszego pola gdzie były zarówno ziemniaki jak i buraki. Haczki zawsze leżały w rowie, nie umiałam przejść obojętnie koło zarośniętego pola, Kładłam buty i torebkę w rowie i pieliłam aż zmierzchało, często bez jedzenia i picia - ważne, że było zrobione. Tak mam do dzisiaj. Nie umiałam też patrzeć na cierpienia zwierząt dlatego opiekowałam się nimi. Wyrzucałam obornik, ścieliłam im słomę, żeby miało milusio. Opowiadałam im swoje marzenia, przeżycia, one nie dyskutowały tylko grzecznie słuchały. Do mnie nadal należało dużo pracy, znacznie więcej niż dawniej. Teraz jeszcze musiałam pilnować, żeby było pod dostatkiem narżniętego drewna i porąbanego i oczywiście zanieść do domu, ale w tym pomagał mi już brat. Zimy były bardzo mroźne. Niebo iskrzyło gwiazdami, księżyc pięknie oświetlał teren, można było iść na spacer. Gwiazdy spadały z nieba, gasnąc po drodze. Cisza i spokój jaki wtedy panował, był dla mnie cudownym przeżyciem.
 
Życie w pigułce VII
26.02.2019 marzycielka69
 
Rok stażu minął bardzo szybko. Dostałam przydział do innego miejsca już w charakterze księgowej. Duża odpowiedzialność jak na dziewiętnastoletnią dziewczynę. Nie było to jeszcze najgorsze, ponieważ miałam bardzo fajną Panią dyrektor, która rozumiała młode osoby na starcie w dorosłe życie. Jedno co było uciążliwe, to dojazdy do pracy. Musiałam wstawać rano, iść do autobusu cztery kilometry, dojechać do pracy i się nie spóźnić. Na moje nieszczęście do mojego zakładu przyjeżdżali wojskowi po ziemniaki i jeszcze po coś, ale nie pamiętam. I pewnego razu zawołała mnie Pani dyrektor do swojego biura. Za biurkiem siedział wojskowy w stopniu kapitana, przywitał się ze mną. Pani dyrektor powiedziała do mnie, że zostałam przydzielona do pracy w wojsku do dyspozycji żywieniówki - nie pamiętam jak to się nazywało. Mogłam się nie zgodzić, ale te koszary były w mojej miejscowości, zatem odpadały dojazdy. Biuro poza koszarami, więc nie będę miała styczności z żołnierzami. Pan kapitan przedstawił moją pracę w taki sposób, że wydawała się bajką; spokój, nikt nie będzie mnie nachodził ani dokuczał. Okazało się to jednak kłamstwem. Już pierwszego dnia gdy weszłam do biura, miałam wszystko przygotowane, łącznie z umową. Do mnie należało układanie jadłospisu, księgowanie wydatków, kontrola nad wydawaną żywnością. Przeraziło mnie to. Ale jeszcze musiałam złożyć przysięgę pod karą więzienia za paplanie na lewo i prawo co się dzieje we wojsku. Dostałam kody dostępu do szafy pancernej i dostępu do biura. Dla mnie to było okropne. Ale cóż, sama się zgodziłam. Na dokładkę Pan kapitan okazał się chamem i gburem, który miał mnie za żołnierza a nie pracownika cywilnego. Wytrzymałam około trzech miesięcy, i pewnego dnia po prostu nie poszłam - nie dałam rady iść w łapska uzurpatora. Zadzwoniłam do Pani dyrektor z poprzedniego zakładu i spytałam dlaczego on chciał mnie do pracy. Zaskoczyła mnie jej odpowiedź. Powiedziała, ze on sobie ceni pracowników po szkołach rolniczych. Potem zaczęła się niezła jazda. Pan kapitan straszył mnie, że postawi mnie pod sąd wojskowy, i mi udowodni, że wynosiłam dane, że obgadywałam wyższych rangą i inne bzdury. Nic nie zrobił, po pewnym czasie się dowiedziałam, że wyrzucili go na emeryturę. Zostałam bez pracy. Przez miesiąc czasu robiłam wszystko w naszym gospodarstwie. Ale nie czułam się z tym dobrze, ponieważ uważałam, że powinnam przynosić pieniądze do domu. Pewnego razu mama przyszła z miasta i powiedziała, że mam iść nazajutrz na rozmowę o pracę.
 
Życie w pigułce VIII
26.02.2019 
marzycielka 69
 
Zaczęłam pracę jako samodzielna księgowa w Kółkach Rolniczych. Miałam pod sobą trzy. Ponieważ była to praca daleko od mojego domu, dlatego wyprowadziłam się i zamieszkałam na stancji. Moja gospodyni miała 25 lat, dwoje dzieci, męża pijaka i rodziców. Mąż nie mieszkał w domu, czasami przyjeżdżał, ale na krótko. Spartańskie warunki, jakoś znosiłam, nie było najgorzej. Miałam przecież niespełna dwadzieścia lat i daleko do domu. Nie było żadnej nade mną kontroli, więc dostawałam małpiego rozumu. Wokoło mnie kręciło się sporo chłopaków, których nie brałam na serio. Koleżanki też poznałam różne. Największą koleżanką a później przyjaciółką okazała się właśnie ta gospodyni - Walentyna. Poznała mnie ze swoim kuzynem, blondynem o niebieskich oczach. Codziennie po mojej pracy przychodził po mnie i chodziliśmy na długie spacery. Jego ojciec nie żył a matka była w zakładzie psychiatrycznym. Miał sporo ziemi i piękny dom. Ale mieszkał u ciotki, ponieważ dom trzeba było wyremontować. Wybuchło między nami niesamowite uczucie. Kiedyś pojechałam do domu, i opowiedziałam mamie o nim. Wydawało mi się, że mama to przyjęła ze spokojem i aprobatą. Już minął rok jak nasze uczucie rosło. Planowaliśmy przyszłość. Pewnego razu przyjechała do mnie mama, żeby poznać moją gospodynię i oczywiście chłopaka. Wypytała go o wszystko co tylko jej na myśl przyszło, Pojechała. Po tygodniu przyjechała moja siostra i zaczęła robić wykłady co mnie czeka z takim chłopakiem w przyszłości -wszystko w czarnych barwach. Chciała porozmawiać z nim, więc ich zostawiłam samych. Po jakimś kwadransie, siostra przyszła do mnie i powiedziała, że już musi wracać, więc idzie na autobus. Chłopak przyszedł do mnie i powiedział, że nie możemy być razem, i poszedł. Nie poszłam za nim, stałam jak wryta i tylko płakałam. Trwało to kilka dni. Po latach spotkaliśmy się. Już miałam córkę i męża, ale dowiedziałam się, że siostra zagroziła mu, że jeśli mnie nie zostawi, to przyjedzie ze swoimi kumplami i wybiją mu z głowy żeniaczkę ze mną. Chyba zbyt słaba to była miłość skoro się wystraszył. Potem już tylko się bawiłam, dużo chodziliśmy na zabawy. Chodziło się całą gromadą, nie tak jak teraz. Kiedyś młodzież inaczej się bawiła. Kiedy miałam imieniny, wszystka młodzież przyszła do mnie z kwiatami. Ustawiliśmy ławy na dworze i do rana bawiliśmy się na wesoło. Rano nie było ani jednego kwiatka na rabatach, wszystkie były u mnie. Czas szybko mijał. Ojciec nie dawał rady, musiałam wracać do domu.
 
Życie w pigułce IX
28.02.2019 marzycielka69
 
Powrót do domu był dla mnie jakby zderzenie z dwoma światami. Znowu powracałam do kieratu. Ale najpierw musiałam znaleźć sobie pracę. Po kilku tygodniach zaczęłam pracować w sklepie meblowym. To była spokojna praca. Mebli wówczas w sklepie było niewiele, kiedy przychodziła dostawa mebli, znikały w przeciągu jednego dnia. Natomiast po powrocie do domu z pracy, zjadłam obiad i w pole. Wieczorem jeszcze obrządek w tak zwanym obejściu i można zasiąść do czytania książki. W tym czasie rodzice rozważali przeprowadzkę. Ojciec nie dawał już rady, a my z bratem byliśmy już przemęczeni, natomiast moja siostra po skończeniu szkoły nawet nie myślała o powrocie do domu. Dostała pracę daleko od naszej miejscowości i tylko przyjeżdżała dwa razy w roku, na święta. Wówczas mama promieniała szczęściem. W tym czasie zaczęli pojawiać się w naszym domu chłopcy, chodziłam z nimi do kina, na zabawy, na karuzelę, spacery. Ojciec twardo trzymał mnie i moich adoratorów, każdy z nich przechodził pouczenia ile może i co mu grozi. A W końcu rodzice przeprowadzili się do innej miejscowości, gdzie ojciec objął kierownictwo nad PGR. Już nie mieliśmy tak dużo pola tylko działkę na ziemniaki, nie mieliśmy już krów, koni, były tylko dwa świniaki i kury. Warzywnik był blisko domu a przed domem piękne kwiaty. Dla mnie natomiast było to uciążliwe, wprawdzie nie było to tak daleko ale dojazd makabryczny. Musiałam iść do autobusu przez las trzy kilometry a potem autobusem, dojechać do pracy. Bałam się tego lasu zwłaszcza zimą, ponieważ wokoło były dziki, lisy i wolę nie wiedzieć co jeszcze. Poznałam młodzież z tej wioski, było ich sporo. Pierwszego dnia przyszli pod mój dom żeby się przywitać, oczywiście z ciekawości. Wyszłam do nich i zapoznałam fajną młodzież. Poszliśmy nad jezioro, rozmawialiśmy do późna, nie chciało mi się wracać do domu. To był kwiecień 1970 roku. Skąd ta data? Zaraz się wszystko wyjaśni. Pewnej niedzieli poszliśmy grać w siatkówkę. Była piękna wiosna. Gra była niesamowita, ja znałam dobrze zasady jeszcze ze szkoły a oni wszyscy o dziwo, dobrze grali. W pewnym momencie przyjechało na motorze dwóch chłopców z innej miejscowości. Odświętnie ubrani jak przystało na kawalerkę w niedzielę. Zrzucili marynarki i też przyłączyli się do gry. Po skończonym meczu zmęczeni ale radośni przysiedliśmy na schodkach jednego domu i ktoś zaczął grać na akordeonie, ktoś inny na gitarze, i rozpoczęło się nasze śpiewanie. Jeden z tych chłopców zaczął ze mną rozmawiać. nawet dobrze się bawiłam w jego towarzystwie. Niedziela się skończyła, więc czas się rozejść do domów, rano praca nas czekała. Przyjemna, wiosenna pogoda zapraszała do spacerów. Nie mając już w domu wiele do roboty spotykałam się z młodzieżą, Wieczorami chodziliśmy na spacery, był to nasz taki codzienny rytuał; wszyscy przychodzili pod mój dom, ponieważ mieszkałam nad jeziorem, i szliśmy na spacer, rozmawiając, śmiejąc się i opowiadając jak nam zleciał dzień i co fajnego nas spotkało. Coraz częściej spotykałam się z tym chłopcem, którego poznałam przy grze w siatkówkę. Był zawodowym kierowcą. Przyjeżdżał do mnie do pracy prawie codziennie na przysłowiową kawę. Czas szybko mijał. Swój wolny czas poświęcałam na spotkanie z moim chłopakiem. Wtedy nie było telefonów tak jak teraz, był przeważnie jeden na całą miejscowość. Dlatego bardzo często musiałam biegać do biura mojego ojca, gdzie był telefon, ponieważ mój chłopak będąc w trasie dzwonił do mnie skąd się dało i ile się dało. Sobotę zazwyczaj spędzaliśmy razem i oczywiście niedziele po południu były dla nas. Lato było piękne, a my wpatrzeni w siebie. Pewnej niedzieli, gdy byliśmy na spacerze zaczęliśmy rozmawiać o naszej wspólnej przyszłości. Zgodziliśmy się z tym, że czas pomyśleć o ślubie. Zaręczyny przyjęte. Od razu poszliśmy do moich rodziców z tą wiadomością, a potem pojechaliśmy do jego rodziców. Za tydzień nasi rodzice już się spotkali aby omawiać nasz ślub. Stwierdzili, że nie ma na co czekać żebyśmy czegoś nie zbroili - to ich słowa. Spotkanie z jego rodziną nie podobało się mojej mamie, ojciec był obojętny na to wszystko. Ale ja nie czułam zagrożenia. Mama mnie prosiła, żebym nie wchodziła w tę rodzinę, ale cóż, młodość jest ślepa i głupia. Teraz musieliśmy szukać obrączek. Wtedy nie było to łatwe. Pojechaliśmy do miasta wojewódzkiego. Dowiedzieliśmy się, że za tydzień będzie dostawa. I tak zaczęły się przygotowania do ślubu i wesela.
 
ŻYCIE W PIGUŁCE X
04.03.2019 marzycielka69

Za tydzień pojechałam sama po te obrączki, ponieważ mój narzeczony musiał jechać w trasę. Wystałam się bardzo długo w kolejce, i wzięłam obrączki jakie były. Wtedy się nie wybrzydzało. Wieczorem pojechałam do jego rodziców i zostawiłam tam obrączki. Jego rodzice, jego siostra byli zadowoleni z przygotowania do wesela i ślubu. Zwłaszcza jego siostra lubiła doradzać. Od tego czasu miałam ich wszystkich na głowie. Nie było dnia, żeby ktoś od nich nie zajrzał do mnie do pracy. Pomysłów i wskazówek nie było końca. Zaczęły się problemy z suknią. Nie dostaliśmy nigdzie. Mojej mamy przyjaciółka zaproponowała, że uszyje mi suknię jej córka. Teraz trzeba było dostać materiał. Jakimiś krętymi drogami dostałam z Niemiec piękną koronkę i spód z atłasu. Sukienka wyszła śliczna. Nie mam pojęcia skąd mama z przyjaciółką dostały buty białe, rękawiczki, welon, i bieliznę. Byłam gotowa do ślubu. Zbliżał się koniec jesieni. Listopad jak zawsze był deszczowy. Mój narzeczony też wszystko miał zapięte na ostatni guzik. Wtedy zaczęły się u mnie jakieś wątpliwości. Podsycała cały czas mój niepokój mama. Moja babcia złościła się na mamę, że przecież powinnam już wychodzić za mąż, bo mam dwadzieścia jeden lat. Ojciec obojętnie na to wszystko patrzył. Nie zabierał głosu, jak twierdził, kobiety zawsze paplają. Zbliżała się data ślubu cywilnego. Dziewiętnastego grudnia pojechaliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego. Uroczystość była skromna, bo za tydzień ślub kościelny. Obiad po tym ślubie cywilnym zrobiła moja teściowa u siebie w domu. Rozpoczęło się ucztowanie. Zobaczyłam coś, czego nie chciałam zobaczyć nigdy; agresję jaką znałam z własnego domu. Mój mąż i jego siostra zaczęli się w pewnym momencie kłócić, powoli do tej kłótni dołączali się ich rodzice, z tego wszystkiego wynikła niezła pyskówka. Patrzyłam i nie dowierzałam. Teraz wiedziałam o czym mówiła moja mama. Mama patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Przytuliłam się do niej, ojciec mój jako rozjemca nieźle sobie poradził z wyciszeniem tych emocji. Alkohol zamieszał im jak widać w głowach. Moi rodzice nigdy nie pili, w moim rodzinnym domu nikt nie kupował alkoholu, a tutaj, on był już w pierwszym dniu mojego małżeństwa. Ponieważ dla naszych rodziców ważne było, żeby młodzi byli czyści moralnie do ślubu kościelnego, dlatego pojechałam z moimi rodzicami i rodzeństwem do rodzinnego domu. Byłam w ogromnym szoku. Agresja i teraz będzie mi towarzyszyła do końca moich dni? Miałam tydzień czasu dla siebie. Był to bardzo trudny okres w moim życiu. Mój mąż przyjechał do mnie z kwiatami. Ale nie był sam, był z nim jego ojciec. Nie wiedziałam jak się zachować. Jakież to było trudne. Z jednych łap agresora w drugie takie same? A może się to zmieni? Jak mój teściu powiedział; nie ma już odwrotu. Po cichu planowałam ucieczkę. Spakowałam sobie najpotrzebniejsze rzeczy do walizki. Chciałam w nocy wyjść z domu nie mówić nic nikomu, pojechać do mojej przyjaciółki, a potem daleko, poza Warszawę, gdzie mogłam objąć gospodarstwo po moich dziadkach. Wujek pewnego czasu mnie do tego namawiał. Nikt o tym nie wiedział. Płakałam długo i na swoje nieszczęście zasnęłam w najmniej korzystnej dla mnie porze. Jak się obudziłam, wszyscy już siedzieli przy kawie. Nie udała się ucieczka. Nie umiałam porozmawiać z mamą, przecież to była dla mnie porażka. Babcia zaczęła coś mówić o odpowiedzialności w małżeństwie, że małżeństwo to nie tylko śmiechy ale też i łzy; podziękowała za takie małżeństwo. Tydzień szybko zleciał. W dzień ślubu kościelnego przyszły moje koleżanki ubierać mnie do ślubu. Masakra, tego nie zapomnę, jak zwierzę prowadzone na rzeź. Przyjechały po mnie dwa autokary ludzi, dwa samochody, orkiestra i na czele mój mąż. Nie umiem opisać uczucia jakie mi towarzyszyło. Te ich przyśpiewki, docinki głupie, prostactwo. Widziałam, że i mój mąż nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Jednym samochodem jechałam ja z drużbami a w drugim mój mąż z druhnami. Jakieś dziwne obrzędy, ale cóż, trzeba było przez to przebrnąć. Już w kościele rozluźniłam się. Obok nas siedziała druga para, fajna dziewczyna, rozchichotana i mi się to udzieliło. Zatem same zaślubiny przebiegły na luzie.
 
Życie w pigułce XI
05.03.2019 marzycielka 69
 
Podczas przysięgi małżeńskiej zacięłam się, miałam największą ochotę powiedzieć, że ja nie chcę, ale ksiądz ponaglał. Nie miałam już wyjścia, tak myślałam. Po kościele wszyscy pojechaliśmy do mojego domu. Tam moja mama ze swoją przyjaciółką uwijała się pośród stołów. Były też i inne osoby, których już nie pamiętam. Po latach dowiadywałam się kto jeszcze był na tym weselu z koleżanek mojej mamy. Zrobiło się jakieś zamieszanie, nic z tego nie rozumiałam o co chodzi. Ale to spowodowała moja mama. Zrobiła dla swoich przyjaciółek oddzielne przyjęcie w innym pomieszczeniu. Nie wiedzieć dlaczego uważały się za kogoś lepszego. Zrobiło się niezbyt miło. Mężczyźni ze strony mojego męża nieźle ciągnęli wódę nie wyłączając jego samego.. Zaczęły się pretensje, oskarżenia, i w końcu pijackie burdy. Niewiele zostało z tego wesela. O godzinie dwudziestej czwartej, zamiast oczepin, zostałam sama ze swoją rodziną. Mojego męża zabrał jego ojciec na wyraźną prośbę mojego ojca.Tak rozpoczęłam życie mężatki. Rano, skoro świt, przyjechali po nas taksówką . To było żenujące. Nie miałam ochoty nawet rozmawiać. Prosiłam wujka, który mi proponował objęcie gospodarstwa po dziadkach, żeby mnie zabrał ze sobą. Ale wujek powiedział, że jestem już mężatką. Miałam ochotę uciec w las. Nie było już mojego sadu gdzie czułam się bezpiecznie. Mama nie chciała już jechać, ale ojciec się zgodził, wzięliśmy jeszcze moich gości i pojechaliśmy do domu mojego męża, a jednocześnie już mojego domu. Stoły pełne jedzenia i picia. Ciągle ktoś coś donosił. Siedziałam koło swojego męża i zastanawiałam się czy tak wygląda miłość małżeńska? Nic nie czułam już do niego, dziwna obojętność. Znałam ten mechanizm zachowań. Ale o dziwo, wszystko odbywało się w sposób godny; teść ograniczył alkohol do minimum. Siedziałam, nie bawiłam się, bałam się tego, co mnie czeka w obcym otoczeniu, z obowiązkami żony. Jak ja wtedy żałowałam, że spotkałam go przy tej siatkówce. Po co ja wychodziłam grać? Po co rodzice się przeprowadzali? Oskarżałam siebie i innych za moją złą decyzję. A wierzcie mi była najgorszą z decyzji jaką mogłam podjąć w sprawie małżeństwa.
 
Życie w pigułce XII
05.03.2019 marzycielka69
 
Nad ranem goście się porozchodzili. Zostałam z mężem, jego rodzicami, siostrą i jej mężem. Mój ojciec pojechał jakimś samochodem. Pierwszy raz w życiu i ostatni ojciec mnie przytulił. Było to dla mnie dziwne. Nie chciałam jego łap czuć na swoim ciele. Byłam przerażona, praktycznie zostałam w obcym mi otoczeniu z ludźmi, którzy tak samo byli dla mnie w pewnym sensie obcy. Moja szwagierka i teściowa zaczęły sprzątać ze stołów, wzięłam się i ja za tę robotę. W kuchni już grzała się woda do zmywania wszystkich naczyń. Pokój w którym nam pościelono tapczan, był dużym pokojem, schludnie, choć bez gustu urządzonym. Ale ja nie kwapiłam się kłaść do spania. Może to wydać się dziwne, ale to był mój pierwszy raz, kiedy miałam spać z mężem, i obcować. nie byłam na to chyba jeszcze gotowa. Nie wiedziałam gdzie mam się umyć, przebrać, nikt mi nic nie ułatwiał. Mój mąż położył się zmęczony spać i zaraz zasnął, a ja z teściową i szwagierką sprzątałyśmy po przyjęciu.Rano teściowa poszła do obrządku, teść poszedł spać, szwagierka też poszła do swoich dzieci i swojego męża. Rozglądałam się, gdzie by się tu umyć. Łazienki nie było, nie miałam pojęcia jak to zrobić. Teściowa wróciła z mlekiem, więc zapytałam. Wskazała mi miskę, i dała ręcznik. Bez żadnego parawanu, zero intymności. Byłam przerażona. W końcu zmęczona do granic wytrzymałości położyłam się koło męża. Kładłam się delikatnie, żeby go nie zbudzić. Rano pojechaliśmy do moich rodziców. Jak ja za nimi tęskniłam. To było okropne, jak można męczyć się będąc z kimś, za kogo się przed chwilą wyszło za mąż. Wieczorem poszliśmy spać, już nie było wyboru, musiałam zdecydować się na ten pierwszy raz. To jakiś koszmar a nie przyjemność! W końcu trzeba było iść do pracy. Miałam wrażenie, że wracam do moich chwil, kiedy byłam panną. Tu było ciągle tak samo, nic się nie zmieniło, tylko ja się zmieniłam. Ciągle było mi niedobrze. Moje emocje krzyczały z niemocy. Nie chciałam tego małżeństwa. W domu mojego męża ciągle były krzyki, jakieś szarpania, nie było nigdy spokoju. Starałam się na zewnątrz nie pokazywać co czuję, ale zapowiadała się niezła katastrofa. Nic się moje życie nie zmieniło, oprócz tego, że zmienił się ojciec na teść i mąż, podobny do swojego ojca. W moim rodzinnym domu nie było wódki, to było na plus, natomiast tutaj, ona była na porządku dziennym. Zastanawiam się do dzisiaj, jak to było, że ja przed ślubem nawet tego nie zauważyłam? Pierwszy raz dostałam od męża w twarz, kiedy byłam w ciąży pierwsze tygodnie, było trzy miesiące po ślubie. Teść z teściową wtedy odciągnęli go ode mnie. Ale zaraz mąż mnie przeprosił, że nie chciał, tak jakoś mu ręka poleciała. Byłam rozżalona, zawiedziona i nie wiedziałam co robić. Dla mnie to był ciąg dalszy dzieciństwa, tylko że agresja się potęgowała. Jak miałam się zachować? Najchętniej bym uciekła, tylko dokąd? Nie miałam gdzie iść. To były czasy, kiedy nie zajmowano się za bardzo sprawami kobiet maltretowanych. Do końca ciąży już mnie nie dotknął, ale był dla mnie teraz obcym człowiekiem. Po porodzie teściowa nie chciała, żeby moje dziecko budziło ją po nocy, bo miała dosyć dzieci swojej córki, więc od razu z porodówki pojechaliśmy do wynajętego domu. Ze mną była mama. Przyjechała po mnie razem z moim mężem, Oboje wręcz się nienawidzili. Moja mama wiedziała, że ja cierpię. Powiedziałam jej że mnie uderzył. Mąż wiedział, że moja mama chce, żebym go zostawiła i dlatego nie znosił jej obecności. Był listopad. Zostałam w obcym miejscu z mężem, nieodpowiedzialnym mężczyzną, który uważał, że kobieta jest do roboty w domu i przy dziecku, bo przecież on z pracy przychodzi zmęczony i głodny więc i obiad mu się należy. A co mi się należało? Jedno pasmo samych niepowodzeń. Kiedy mu się coś nie podobało, szedł pić, jaki będzie kiedy przyjdzie, nigdy nie wiadomo. W takich momentach strasznie się bałam. Nie przebierał w słowach i czynach. Po prostu mnie bił, przepraszał, klękał na kolanach, przynosił kwiaty i znowu pił i bił.
 
Życie w pigułce XIII
06.03.2019 marzycielka 69
 
Pewnego dnia mąż wrócił z pracy pod wpływem alkoholu, był ubrudzony błotem. Nie pytałam co się stało, bo praktycznie mnie to nie interesowało, miałam maleńkie dziecko i to było dla mnie najważniejsze. Następnego dnia poszedł do pracy. Za jakąś godzinę przybiegła do mnie szwagierka. Okazało się, że mój mąż poprzedniego dnia tak pobił jakiegoś mężczyznę, że złamał mu rękę i policja już go szukała. Nadal nie miałam ochoty tym sobie głowy zaprzątać. W ciągu niespełna trzech lat pod jego wpływem stałam się wrakiem człowieka. Usłyszałam pukanie do drzwi, weszło dwóch policjantów. Pozwoliłam im zajrzeć gdzie tylko sobie chcieli, mało mnie to obchodziło. W końcu znaleźli go gdzieś u jakiejś kochanki. Mąż został aresztowany. Zostałam z małym dzieckiem, bez pracy, bo musiałam się zwolnić ze względu na dziecko. Nie miałam żadnych oszczędności. Po południu tego samego dnia przyjechał do mnie ojciec. Kazał mi się pakować, zostawić to wszystko i nie przejmować się. Ponoć wyglądałam jakbym wyszła z Oświęcimia. Moi rodzice nie widzieli mnie prawie trzy lata. W domu u rodziców rozchorowałam się na dobre. Nie miałam siły jeść. Pierwszy raz widziałam w oczach mojego ojca łzy. Mama zajęła się moją córeczką a ojciec chodził koło mnie jak koło małego dziecka. Było to dla mnie coś nowego. Lekarz kiedy mnie zobaczył, powiedział mamie; jakiś cud że ona żyje. Teraz powoli dochodziłam do siebie, Opieka i troska rodziców, starania mojego brata, postawiły mnie na nogi. Nabierałam siły, kształtów, oczy były już nie matowe tylko błyszczące. Na rozprawę nie pojechałam, paczki też nie wysłałam, na odwiedziny nie jeździłam, Kiedy ojciec się dowiedział, że jest rozprawa mojego męża chciał mnie zawieść żebym była z mężem, ale ja nie chciałam. Pojechała moja mama z ciekawości zobaczyć rozprawę. Coraz bardziej robiłam się normalną kobietą. Nabierałam ciała, uśmiechałam się i cieszyłam z córeczki. Aż przyszedł czas na pracę. Mojego sklepu już nie było, po prostu zlikwidowali. Ale dostałam pracę w tak zwanych TIR - ach. Otwierali hotel dla kierowców. Zaczęłam pracować jako recepcjonistka. Był tylko jeden problem, dojazd do pracy. Znowu zaczęły się lęki przed drogą do autobusu. Przez trzy kilometry, które miałam do pokonania, spotykałam często dziki, sarny, lisy, jelenie, nie było to przyjemne. Lęk we mnie narastał za każdym razem jak szłam tą drogą. Zima była najgorsza, ponieważ wstawałam o czwartej rano, żeby zdążyć do pracy na siódmą. Nocki już były trochę inne, mniej stresująca droga, ponieważ szłam jak było jasno na dworze. Praca była uciążliwa ponieważ pracowałam po dwanaście godzin, potem dwadzieścia cztery przerwy i znowu dwanaście. Miałam dwadzieścia cztery lata, małą córeczkę na utrzymaniu i męża w więzieniu. Poza tym, był to czas, kiedy w sklepach niewiele było, a trzeba było ubierać też i córeczkę. I tu okazała się operatywna moja mama. Jak ja byłam po nocce, ona wyruszała do Niemiec na zakupy. Moja córcia była wypielęgnowana, ubrana jak księżniczka. To ona zaczęła rządzić dziadkami. Pewnego dnia, kiedy byłam w pracy dostałam od ojca telefon, że mój teść zmarł na zawał. Ojciec był zdania, że powinnam pojechać na pogrzeb i pokazać córkę babci, ponieważ ma prawo i zapewne chce zobaczyć jedyną wnuczkę. Pojechaliśmy samochodem; ja, ojciec, mama i moja córcia na rękach u babci. Na cmentarzu było dużo ludzi, ceremonia przebiegała już spokojnie, tylko moja szwagierka musiała odstawić swój teatrzyk. Lubiła być w kręgu zainteresowań. Zobaczyłam nad grobem mojego męża. Dostał przepustkę na pogrzeb ojca. Kiedy do nas podchodził, serce moje zaczęło szybko bić ze strachu. Ale on spokojnie się przywitał i poprosił mamę żeby dała mu córkę. Wziął ją na ręce ale ona go nie pamiętała dlatego zaczęła płakać. Zmieszał się. Ojciec mu powiedział, że jak będzie się zachowywał jak bydlak to córka go nie będzie chciała znać. Powiedział wtedy do mnie tylko jedno zdanie; przepraszam Cię za wszystko. Dla mnie to nic nie znaczyło, ponieważ poznałam jego prawdziwą twarz podczas małżeństwa. Co ja mówię, nadal byliśmy małżeństwem. Po pogrzebie wróciliśmy do domu i najpierw zaparzyliśmy sobie kawę. Bardzo lubiłam te chwile z mamą. 
 
Życie w pigułce XIV
06.03.2019 marzycielka 69 
 
Wmojej pracy wielu dowiedziało się o moich problemach. Kierowcy, którzy przyjeżdżali z trasy zaczęli przynosić dla mojej córeczki słodycze i owoce południa. Moja córka miała wszystko. A ja korzystałam przy niej. Wielu mi współczuło. Czułam się okropnie, jakby obnażona. Ale nie miałam na to już wpływu. Dostawałam piękne ubrania z zachodu Europy, moja córeczka śliczne sukieneczki. Zdobyła ich serca. Zawsze jak przyjeżdżałam z nią do lekarza, przychodziłam do pracy a moja córcia śpiewała wszystkim piosenki i kazała sobie bić brawo. Były brawa i nie tylko. Do każdego mówiła wujek, ile to radości sprawiało komuś, kto był długo w trasie z daleka od domu. Miałam pod dostatkiem wszystkiego, nie brakowało mi nawet kawy i papierosów, które niestety paliłam. Z tego też korzystali i moi rodzice. Już nie musieliśmy wystawać w długich kolejkach. To były plusy tej pracy, ale bywały i minusy. Zdarzało się że ten i ów proponował mi seks, wspólny wyjazd na wakacje czy urlop. Był taki, co mi zaproponował mieszkanie w mieście w zamian za to, że będzie mógł przychodzić do mnie jak wróci z trasy. Nie ufałam mężczyznom, miałam w umyśle obraz zdrad mojego męża i jego agresję. Ale pośród nich znalazł się prawdziwy przyjaciel. Kiedy przyjeżdżał z trasy a ja miałam dyżur to cały czas rozmawialiśmy sobie. O co nie poprosiłam, nigdy nie odmówił. Bywało, że jechał ze mną po córcię i wiózł nas do lekarza czy na zakupy. Dostawałam od niego kwiaty i dobre słowo pocieszenia. Był układny i trzymał ręce przy sobie. Dlatego mu ufałam. Nadal byłam mężatką z bagażem złych doświadczeń.
 
Życie w pigułce XV
07.03.2019 marzycielka69

Pewnego razu przyszła do mnie do pracy moja szwagierka i poprosiła żebym pojechała do teściowej, ponieważ chce ze mną o czymś porozmawiać. Trochę się tej rozmowy obawiałam, ale ojciec mi powiedział, że przecież nie mają złych zamiarów. Ale żeby się upewnić, poszłam do szwagra do pracy. Pracował po przeciwnej stronie ulicy od mego zakładu. Wytłumaczył mi, że to chodzi o sprawy spadkowe, teściowa chce porozmawiać jak rozwiązać to wszystko, ponieważ już nie chciała gospodarstwa więc sprzedawała pola, las, zostawiła tylko dom, sad i ogród. Moja szwagierka z rodziną mieszkali w mieście, a chcieli iść mieszkać do rodzinnego ich domu. Dla mnie i mojej córki miało być mieszkanie. Zapytałam o męża, co z nim. Teściowa powiedziała, że jak on lubi pić to niech sam sobie znajdzie mieszkanie, ona do tego ręki nie dołoży. Uwierzyłam. I w taki sposób dostałam mieszkanie w mieście, zaledwie sto metrów od mojego zakładu. Ale teraz był problem, ponieważ nie miałam żłobka a praca po dwanaście godzin nie wchodziła w rachubę. Pomogła mi moja kierowniczka, i dostałam pracę na osiem godzin w dogodnych dla mnie godzinach. Wynajęłam opiekunkę i spokojnie mogłam żyć .Urządzenie mieszkania trochę mnie kosztowało, ale pomogli mi rodzice. Skromne, ale własne mieszkanko dawało mi poczucie stabilizacji. Do mojego mieszkanka drzwi się nie zamykały; ciągle któraś z koleżanek wpadała na kawę. Sąsiadki poznałam zaledwie w niecały tydzień, wszystkie gotowe udzielać mi rad i pouczeń. Mama teraz spokojnie mogła do mnie przyjeżdżać i cieszyć się wnuczką. Nawet teściowa często do mnie przyjeżdżała na obiad w niedzielę. Życie toczyło się spokojnie bez większych problemów. Pewnej niedzieli ktoś zapukał do drzwi. Poszłam otworzyć i zdębiałam, w drzwiach stał mój mąż. Powiedział, że on też tutaj mieszka i zajął jeden pokój. Byłam przerażona. Przecież miało to być moje mieszkanie a nie mieszkanie z nim. Oszukali mnie. Pomyślałam sobie, że teraz nie pozwolę na to żeby mnie maltretował. Próbował ze mną rozmawiać, ale ja nie chciałam wdawać się w zbędne dyskusje. Dałam mu jasno do zrozumienia żeby do mnie się nie zbliżał, bo palnę go w łeb tym, co będę miała pod ręką. Z mieszkania nie dam się wykurzyć. Przez miesiąc czasu było spokojnie. Poszedł od razu do pracy, grzecznie z pracy przychodził i zajmował się dzieckiem, bywało, że miałam gotowy obiad na stole jak wracałam z pracy. Po miesiącu czasu, kiedy dostał wypłatę, ruszył w miasto. Wrócił do domu pijany, i zaczynał swoje trele jak zwykle. Koszmar zaczynał się od nowa. Ale teraz zaczęłam już walczyć o siebie i spokój dla dziecka. Dzwoniłam na policję, oni przyjeżdżali zabierali go na wytrzeźwienie i rano wypuszczali. I tak było za każdym razem jak się awanturował. Nie miałam zamiaru być obijana, aczkolwiek dostawałam w twarz nie szczędził mi również wyzwisk. Ze zgrozą stwierdziłam, że jestem w ciąży. Ale po pewnym czasie cieszyłam się z drugiego dziecka. Jak byłam w ciąży nie podchodził do mnie, nie wyzywał i jakoś mniej pił.
 
Życie w pigułce XVI
07.03.2019 marzycielka69

Było gorące lato kiedy urodziłam synka. Córcia była u moich rodziców, ponieważ pod koniec ciąży nie byłam w stanie sama sobą się zaopiekować, a cóż dopiero dzieckiem. Mąż szalał ze szczęścia. W tym czasie nie można było odwiedzać kobiet na porodówce a cóż dopiero pokazać dziecko. Radziłyśmy sobie w ten sposób, że mężowie przychodzili pod okna o określonej godzinie, kiedy dostawałyśmy dzieci do karmienia. Każda pokazała swoje dziecko na ile się udało. Mąż w tym momencie stanął na wysokości zadania. Kupił wszystko co było potrzebne dla dziecka, łącznie z wanienką, kotłem do gotowania pieluch i inne niezbędne rzeczy. Ale nie omieszkał też opić syna, więc w domu urządził przyjęcie na które przyszły również kobiety. Jedna była pocieszeniem dla mojego męża. W tym momencie wpadła do mieszkania moja szwagierka i z gracją znaną jedynie jej samej powyrzucała z domu całe towarzystwo a tę kobietę wystawiła za drzwi tak jak stała, to znaczy w bieliźnie. Jak wróciłam z dzieckiem do domu po dwóch tygodniach, przyjechała do mnie teściowa i szwagierka, przywiozły mi kurczaki, nabiał, jajka, warzywa. Przywiozły także prezencik dla dziecka. Szwagierka z detalami opowiedziała mi o tym zajściu w moim domu. Mąż pojechał na jeden dzień w trasę, więc nie mogłam go się o to zapytać. Wieczorem przyjechał, na moje pytanie o tę kobietę, nic nie powiedział tylko się uśmiechnął. Nie wiem co wtedy ze mną się stało, ale chwyciłam szufelkę od śmieci i uderzyłam go w twarz. Z nosa poleciała krew. Poszedł do łazienki, obmył twarz, podszedł do mnie i tylko powiedział, że dziękuje mi za syna. We mnie wrzało, ale musiałam się wyciszyć, przecież karmiłam. Nie wpuściłam go do łóżka. Na drugi dzień pojechał w trasę na dwa tygodnie. Do domu wróciła moja córcia. Czas był dla niej pójść do zerówki. Po macierzyńskim wróciłam do pracy. Synka zawoziłam do żłobka, córka do zerówki. Teraz był to dla mnie okres zmagania się z całym światem. Mój synek okazało się że ma astmę, często dziecko było w szpitalu, a ja pod drzwiami, bo nie wolno było być z dzieckiem. Po pewnym czasie okazało się że córka ma chore oczy, potrzebna była operacja. Dwoje chorych dzieci, mąż alkoholik i ciągłe awantury w domu spowodowały, że lekarze zdiagnozowali u mnie depresję. Byłam w okropnym stanie. Moja mama zabrała dzieci do siebie, a mnie pogotowie zawiozło do szpitala.
 
Życie w pigułce XVII
07.03.2019 marzycielka69

Teraz mój mąż miał mieszkanie dla siebie i nie omieszkał tego wykorzystać. Więc balangi odchodziły co tydzień. Zamieszkała z nim jego kochanka. Wróciłam po pół roku, musiałam teraz walczyć o mieszkanie, bo nie zamierzałam oddać go a sama iść nie wiem gdzie. Mąż pogonił kochankę, zapewne myślał, że będziemy razem, ale ja byłam silna po tej terapii. Mąż ze złości, że nie daję się przeprosić, oblał mi mieszkanie kwasem z akumulatorów. A do kubeczków dzieci też go wlał, nie wiem czy chciał dzieci zabić, ale to nie było zachowanie zdrowego człowieka. Wróciłam do domu z miasta, otworzyłam szafę a tam same dziury jak w serze szwajcarskim. Szafa w środku zmieniła zabarwienie. Nie miałam żadnego ciuszka dla dzieci ani sama nie miałam co na siebie włożyć. Dobrze, że dziecko nie złapało kubeczka i nie wypiło. Poszłam na policję, pokazałam ciuszki, wróciłam do domu i za moment byli z dochodzeniówki. Bardzo dużo osób przewinęło się przez mieszkanie, wszystko oglądali, spisywali i zabezpieczali. Jeden policjant powiedział mi, że to próba zabójstwa. Męża nigdzie nie mogli znaleźć. W domu moim czekało na niego dwóch policjantów. Jakby zapadł się pod ziemię. Rano powiedzieli mi, żebym nie siedziała w domu i o ile mam gdzie pójść to żebym na ten czas dopóki go nie złapią zamieszkała może u rodziców. Pojechałam do rodziców. Złapali go dopiero po tygodniu. Wróciłam do domu. Teraz zaczynałam następny etap mojego życia.
 
Życie w pigułce XVIII
07.03.2019 marzycielka69

Miałam spokój w domu, ale praca, dzieci, kłopoty jakie pojawiały się na co dzień czasami dawały mi się we znaki. Musiałam walczyć o zdrowie dzieci. Dostałam skierowanie dla synka do sanatorium, Pojechałam na drugi koniec Polski, dobrze, że był ze mną mój brat. Jakże trudno było zostawić dziecko w obcych rękach tak daleko od domu. Nie wolno się było kontaktować, mogłam wysyłać paczki i dowiadywać się o zdrowie synka. Moje maleństwo przyzwyczaiło się do otoczenia. Co tydzień wysyłałam paczki ze słodyczami i książeczkami. Nic więcej nie można było przesyłać. Zostałam sama z córeczką i tak spokojnie, aczkolwiek z tęsknotą za synkiem, żyłyśmy sobie dzień po dniu. Po pół roku przywiozłam synka do domu. Od tego czasu astma się skończyła. Moim problemem były kolejki za wszystkim. Wychodziłam z pracy a moja córka już wiedziała gdzie jest kolejka i za czym. I tak do wieczora latało się aby cokolwiek dostać. Na całą noc chodziłam w kolejki z piątku na sobotę. Niedziela była spokojna, czasami w sobotę też byłam w pracy. Mój synek chodził już do przedszkola a córka do szkoły, a ja uwijałam się żeby im wszystko zapewnić. Nie było łatwo, jedna pensja, marne alimenty, a potrzeby coraz większe, dlatego podejmowałam prace dodatkowe żeby dorobić.Czas szybko mijał, i niestety wrócił do domu znowu mąż. Wprawdzie zachowywał się spokojnie ale ja wiedziałam, że to długo nie potrwa. Zaczął pracować, w miarę zachowywał się poprawnie, ale nie łączyła już nas żadna więź, oprócz dzieci oczywiście. Synek lgnął do ojca a on cieszył się, że synek bawi się z nim. Biegali po mieszkaniu jak dwa źrebaki, dobrze się ze sobą czuli. Mąż zaczął faworyzować syna, a córkę trzymał z dala od siebie. Widziałam jak jej było przykro. Była chora na oczy, przed nią operacja a ojciec się tym nie interesował. Ale o dziwo, z trasy przywoził zarówno synowi jak i jej różne rzeczy i słodycze, wszystko było po równo. Nie mieszkaliśmy w jednym pokoju, mąż mieszkał w jednym a ja z dziećmi w drugim. Niestety, zaczęło się pijaństwo tak jak przewidziałam. Przychodził do domu z kolegami i koleżankami. Nie interesowało go, że dzieci na to patrzą. W tym czasie zmarła jego matka. Moja córka nie bała się podejść do trumny. Nazbierała stokrotek i położyła babci koło głowy. Jakaś kobieta wyjęła te kwiatki i wyrzuciła, moja córka podeszła do niej i powiedziała, że to jej babcia i to dla niej kwiatki i żeby pani nie ruszała kwiatków. Było ciężko patrzeć na ten pogrzeb, ale mój mąż swoim zwyczajem poszedł pić.
 
Życie w pigułce XIX
08.03.2019 marzycielka 69
 
Zaczęła też chorować moja mama. Przez osiem miesięcy coraz bardziej nikła w oczach. Zapominała się, wychodziła z domu i trzeba było ją szukać, aż w końcu nie poznawała nikogo tylko mnie i moją córkę. Choroba szybko postępowała, a ja byłam bardzo zmęczona, ponieważ nawet w nocy dostawałam telefon ze szpitala, że mama krzyczy i mnie woła. Biegłam do niej i siedziałam do piątej rano żeby się nie bała. Potem wracałam do domu, i robiłam po drodze zakupy. Podałam dzieciom śniadanie. kiedy zjadły szykowałam siebie i synka do wyjścia a córka zostawała w łóżku, ponieważ miała na popołudniu do szkoły. W pracy byłam niewyspana i przemęczona. Mama zmarła parę miesięcy później. Dla mnie było to ogromną stratą. Bardzo przeżywałam. Ojciec był już na emeryturze. Nie miałam jak nim się opiekować , ponieważ pracowałam, potem kolejki i wieczorami dzieci, pijany chłop w domu i własne problemy. Dlatego postanowiliśmy z bratem, że będzie ojciec trochę u mnie a trochę u niego. Brat pojechał po ojca i zabrał go do siebie. Za dwa dni, ojciec przyjechał do mnie, nie chciał być u mojego brata. Było mi trudno, bo i miejsca nie miałam, ale zorganizowałam kącik dla niego i powiększyła mi się rodzina. Ojciec był sprawny, chodził sobie na spacery, poznał kolegów i koleżanki a i dla mnie był pomocny. Chodził w kolejki i kupował to co dawali. Oprócz tego zajmował się dziećmi, grał z nimi w gry planszowe, nauczył mojego syna grać w szachy, nawet nauczył grać dzieci w tysiąca. Rżnęli w karty, jeszcze dołączył się do tego mój mąż. Robiło się bardzo rodzinnie. Czasami śmiałam się z ich utarczek, ponieważ mój ojciec nie znosił przegrywać a tu wnuki go ogrywały. Mąż przestał się awanturować, czuł chyba respekt przed moim ojcem. Nawet razem potrafili wypić kawę i się pospierać o politykę. Mąż nie krył się z tym, że ma kochanki, ale mnie to już nie ruszało, naszego małżeństwa już nie było. Łączyły nas dzieci i wspólne mieszkanie. Nie podobało się mężowi, że jestem taka obojętna, ciągle chciał mi udowodnić, że ma jakąś następną lalę. Ojciec w końcu poznał kobietę, zakochał się, no cóż, miłość nie liczy nikomu lat. Ona przychodziła do niego, on często zostawał u niej nawet na tydzień czy dwa. Ale zawsze wracał. Pewnego dnia rozchorował się. Astma dawała mu się dobrze we znaki a papierosów nie rzucał. Pojechał do szpitala. Wtedy mąż próbował zbliżyć się do mnie, odtrąciłam go z obrzydzeniem. Wykrzyczał mi, że jestem jego żoną, i tego nic nie zmieni. Usiedliśmy i porozmawialiśmy poważnie, poprosiłam go, żeby nie podnosił głosu. Zrozumiał, że to już koniec. A ja łagodnie mu powiedziała, że jeżeli się nie wyprowadzi to stanie się jakaś tragedia, bo albo ja nie wytrzymam i mogę złapać za nóż, albo on, i się pozabijamy, a przecież ktoś musi wychować dzieci. Przyrzekł mi, że wkrótce się wyprowadzi.
 
Życie w pigułce XX
09.03.2019 marzycielka 69
 
Moja córka przeszła dwie operacje na oczy. Siedziałam za każdym razem przy jej łóżku, żeby po przebudzeniu widziała, że jestem z nią. Cała nocka w szpitalu przy dziecku, które zwraca po narkozie nie była łatwa. Mój synek został w tym czasie z moją sąsiadką, bo na męża nigdy nie mogłam liczyć. Czas szybko mijał. Mój ojciec znowu wylądował w szpitalu. A mój mąż swoim zwyczajem pił z następną jakąś panią. Wybierałam się do mojego brata, szyłyśmy spódniczkę dla mojej córki, a dobra krawcowa właśnie była koleżanką mojej bratowej. Mąż mi powiedział, że jak wrócę do domu, to jego już nie będzie, wyprowadza się do innego miasta. Zazwyczaj od brata wracałam w niedzielę, ale tym razem bratowa mnie przekonała, że nie mam po co jechać w niedzielę, chyba tylko po to żeby dostać od męża. Przyznałam jej rację, zostaliśmy do poniedziałku do rana. Rano autobusem przyjechaliśmy do domu i już na klatce schodowej czuć było jakiś dziwny zapach. Otworzyłam drzwi i jakiś odór nieznany uderzył w nasze gardła i nosy. Powiedziałam, że ojciec znowu nie otworzył okna, ale moja córka powiedziała, że to gaz. Weszliśmy do kuchni. Na podłodze przy kuchence gazowej leżał mój mąż. Wszystkie kurki były poodkręcane. A on zrobił sobie posłanie ze wszystkich kołder i poduszek. Wypchnęłam dzieci za drzwi, otworzyłam okna, zakręciłam kurki i poszłam zadzwonić po pogotowie. Byłam w potwornym szoku, sparaliżowane myśli, nic nie rozumiałam. Dzieci zabrała sąsiadka do siebie a ja znalazłam się na tapczanie u sąsiadki obok. Przyjechało pogotowie, dostałam zastrzyk, i wiadomość od lekarza "Mąż nie żyje". Moja córka biegała po mieszkaniu i patrzyła czy coś nie zginęło, ja nie byłam w tym momencie do niczego zdolna, trochę czasu upłynęło zanim doszłam do siebie.W mieszkaniu było pełno różnych osób łącznie z prokuratorem. Dochodzenie trwało. Zbierali materiały, nie wiem do czego, przesłuchiwali sąsiadów, rozmawiali z dziećmi moimi, tylko ja nie byłam gotowa do takiej rozmowy. Musiałam następnego dnia iść na policję złożyć zeznania. Było to wszystko strasznie trudne. Stałam się podejrzana. Ponieważ tego wieczoru widziano mojego męża w oknie mieszkania z jakąś kobietą i jakimś cudem podobną do mnie. Na szczęście miałam alibi. Musiałam zmierzyć się z oskarżeniami szwagierki, że zabiłam jej brata. Wcale się jej nie dziwię, straciła rodziców, brata, została jej własna rodzina.

Życie w pigułce XXI
09.03.2019 marzycielka 69
 
Teraz musiałam zająć się pogrzebem. Poczułam się bardzo samotna. Nie wiedziałam od czego mam zacząć. Przyjechał do mnie mój brat. Moja bratowa wysłała swojego męża, bo sama się rozchorowała. Brat chodził wszędzie ze mną. Nie miałam pozwolenia na wydanie zwłok. Poszłam po to zezwolenie do prokuratury, ale niestety, zwłoki zostały wywiezione do innego miasta na sekcję, ciągle im coś nie pasowało. Zrobiłam awanturę, pierwszy raz w życiu wykrzyczałam wszystkie swoje żale. Jakoś mnie nie zamknęli za to. Brat na siłę mnie karmił, bo znowu nie byłam w stanie nic przełknąć.Jedną kromkę chleba jadłam pół godziny. Dziećmi w tym czasie zajmowała się kuzynka mojego męża. Byłam zmęczona, bez siły i ciągle płakałam. Brat ze szwagrem moim kupowali ubranie do trumny, wybrali trumnę, pozałatwiali ze mną co tylko było do załatwienia. Ale zwłok nadal nie było. Dostałam zezwolenie dopiero po tygodniu. Pogrzeb był spokojny, nie uroniłam ani jednej łzy, natomiast dzieci płakały. Przyszły klasy moich dzieci, było dużo ciekawskich sąsiadów. Z mojej rodziny poprzyjeżdżali nawet z Warszawy. Ksiądz patrzył na mnie podejrzanie, nie chciało mi się płakać. Stałam jak odrętwiała. Wrzuciłam wiązankę na trumnę, zasypali ją razem z trumną - tyle zostało z mojej miłości. Po pogrzebie przyjęcie było spokojne. Nie pozwoliłam na postawienie nawet jednej butelki alkoholu. A ja poszłam przez pole pięknym łanem zboża ozdobionym, piękną łąką aż pod las, Tam spokój, cisza, jakby czas się zatrzymał. Ale zaraz za mną przybiegł mój brat ze szwagrem moim. Nie pozwolili mi być samej. A ja tego potrzebowałam. Szwagier zaproponował mi, że przejdziemy się trochę wokół domu, jeśli nie chcę siedzieć przy stole. Nie chciałam siedzieć między rozprawiającymi na temat co by było gdyby było. Poszliśmy zatem spacerkiem wtedy szwagier mi powiedział, że mogę z każdą sprawą przyjść do niego do pracy, wtedy on zwolni się na godzinkę i mi pomoże. Skorzystałam z tej propozycji. Po paru tygodniach zostałam wezwana na prokuraturę. Dochodzenie w sprawie śmierci męża zostało umorzone. Mąż sam doprowadził do swojej śmierci. Ale przed śmiercią zadzwonił na policję, że żona chce go zabić. Nie uwierzyli mu, ponieważ ledwo mówił. Kiedy jednak już nie żył, byłam podejrzana numer jeden. Mąż poszedł na pogotowie wypisał sobie tabletki Relanium, wypił dwie butelki wódki i puścił gaz. A do picia zaprosił jedną z koleżanek. Kiedy wypili wódką, wygonił ją i zrobił sobie posłanie. Byłam zszokowana. Jaki perfidny sposób uwikłania mnie w zbrodnię.
 
Życie w pigułce XXII
10.03.2019 marzycielka 69 
 
Nie mogłam się pozbierać. Ojciec był w szpitalu a ja bałam się wejść do własnego mieszkania. Przyjechała do mnie siostra na urlop. Zajęła się wszystkim, mi kazała chodzić na spacery. Brałam dzieci i szłam. Ale one miały już swoje życie. Coś zaczęło się zmieniać. Dzieci stawały się bardziej odpowiedzialne. W końcu przyszedł do domu ze szpitala ojciec. Były okresy, że czuł się dobrze, a były też takie że często przyjeżdżało pogotowie. I tak płynęły dzień za dniem. Nie za bardzo rozumiałam swojej apatii, siedziałam czasami godzinami w jednym miejscu wpatrzona w kąt. Lekarz orzekł znowu nawrót choroby. Musiałam brać leki. Lekarz wystawił mi skierowanie na komisję lekarską i po paru miesiącach byłam już na rencie. Często do mojego domu przychodził szwagier, zawsze coś się psuło. Ojciec już nie dawał rady i zgodnie z obietnicą, szwagier naprawiał usterki. Bywało, że z nami wypił kawę czy zjadł obiad. Mój ojciec mógł sobie popolitykować. I tak już się działo, że często był u nas na kawie. Czas leciał szybko. jednego razu spotkałam na spacerze mężczyznę, który jak ja chodził bez celu. Często rozmawialiśmy. W końcu te spacery przerodziły się w spotkania przy kawie i obiedzie. Na moje nieszczęście.Często spotykaliśmy się. Ale każde z nas miało swoje mieszkania i swoje życie. Bywało, że spędzaliśmy czas u niego z jego dziećmi, albo odwrotnie. Nasze dzieci jakoś się nie za bardzo polubiły a ja nie nalegałam, miały prawo do tego. Ta nasza znajomość trwała sześć lat. Przez ten okres wiele się działo złych i dobrych rzeczy. Początkowo chodziliśmy na dancingi, przypomniałam sobie jak można cieszyć się z tańca. Ale zaczęła pojawiać się zazdrość. Zaczął mnie kontrolować, ograniczać mi znajomych i pojawił się alkohol. Tego było już za wiele. Nauczona doświadczeniem chciałam szybko zakończyć znajomość, lecz nie było to łatwe, bo nie chciał się odczepić. Bywało, że stał pod oknem mojego bloku aż zgaśnie światło i dopiero odchodził. Szwagier mnie ostrzegał, że to nie jest dobry człowiek. Starałam się ograniczać nasze spotkania do minimum. Pewnego razu wtargnął do mieszkania i zaczął zaglądać w każdy kąt i krzyczał, gdzie on jest! Kto? Nic nie rozumiałam. Złapał mnie za gardło i zaczął dusić. W tym czasie weszła do domu córka z moją sąsiadką. Odskoczył do mnie i powiedział, żebym się nie ważyła iść na policję. Poszłam. Zrobiłam obdukcję i złożyłam papiery do sądu. Dostał zawiasy. Ale dalej nie chciał się odczepić, tylko teraz to już mógł sobie podskakiwać, Miałam w domu syna i jego kolegów na podorędziu.

Życie w pigułce XXIII
10.03.2019 marzycielka 
69
 
W końcu ojciec tak zachorował, że zmarł na moich rękach we własnym łóżku. Nie dałam rady z córką go uratować. Lekarz przyjechał, wystawił akt zgonu. Następna tragedia. Teraz przyszedł dla mnie jeszcze cięższy okres w życiu. Zaczęłam chorować. Wylądowałam w szpitalu, musiałam przejść operację. Lekarz wystawił mi jeszcze jedną diagnozę, klimakterium. Byłam wystraszona. Wtedy nie było takiej świadomości jak jest teraz. Nie wiedziałam, że to co się ze mną dzieje, to objawy przekwitania.. Zebrałam wszystkie możliwe dolegliwości związane z tym okresem życia. Byłam w takim stanie, że nie jadłam, nie spałam prawie nic, nie wiedziałam jaki to jest dzień, odróżniałam tylko dzień od nocy. Przeleżałam w łóżku cztery lata, gotowa sobie odebrać życie, bo to, co się ze mną działo to była sama męczarnia. Jakby mnie Bóg karał za wszystkie kobiety świata. A na dokładkę moje dzieci, nie wiedząc co robić, po prostu mnie zostawiły samej sobie. W końcu powoli zaczęłam się podnosić w łóżka. Syn robił mi zakupy, a ja już potrafiłam skupić się na gotowaniu dla niego obiadu. W tym czasie moja córka wyjechała z koleżanką. Była poza domem około dwóch lat. W dalszym ciągu nie wychodziłam z domu ponieważ lęk przed wyjściem poza mieszkanie paraliżował mnie do granic obłędu. W końcu wróciła córka do domu i podjęła pracę w naszej miejscowości. Miasto choć nie duże ale gwarne. W tym też czasie zaczęłam mieć problemy ze synem, Do tej pory grzeczne dziecko, prymus w szkole, teraz zaczął zajmować się kontrabandą. Szalałam ze strachu, ale nie byłam w dalszym ciągu zdolna do opuszczenia mieszkania. Zadzwoniłam po szwagra. Przyszedł. Poprosiłam go, żeby mi przyprowadził do domu syna, ale szwagier dziwnie zareagował, powiedział, że chłopak musi się wyszumieć. Tak, wyszumiał się; rzucił szkołę, i stał się przemytnikiem. Łatwy pieniądz zawrócił wtedy ludziom w głowach. Moja córka już miała swoje życie. Grzeczna, skromna, pełna energii dziewczyna, nie dawała mi żadnego powodu do smutku, raczej do dumy. Podobało mi się jej podejście do życia. Teraz ona mi pomagała. W tym czasie zaczęli do mnie przychodzić Świadkowie Jehowy. Dawali mi dużo ciepła, opieki, nadziei, miłości. To wszystko czego człowiek potrzebuje. Nie za bardzo wchodziła mi wtedy nauka do głowy, ale słuchałam co mówili na temat Boga i nadziei na przyszłość.
 
Życie w pigułce XXIV
10.03.2019 marzycielka 69
 
W tym czasie moja córka przyjęła chrzest u Świadków Jehowy. Bardzo szybko poznała fajnego chłopaka i w przeciągu niecałego roku wyszła za mąż. Jakiś czas mieszkali z nami, ale w końcu kupili sobie mieszkanie. Dzień, w którym wyprowadzali się był dla mnie koszmarem, Czułam jakby mi ktoś wyrywał serce. Mojej córce też było ciężko, popłakała się biedna, ja też tylko jak już pojechali. Ale o siódmej rano była u mnie, przyszła na kawę, bo mąż poszedł do pracy. Długo się przyzwyczajałyśmy do tej nowej sytuacji. Syn się już uspokoił, poszedł do pracy i do szkoły wieczorowej. Ja powoli wychodziłam z domu. Pierwsze moje kroki były pod kontrolą moich nowych przyjaciółek, które co dzień przychodziły do mnie z pomocą i z literaturą. Zaczął się dla mnie nowy etap życia. Pewnej soboty syn poszedł na wesele koleżanki, ja poczułam się jakoś dziwnie, chciało mi się spać, więc się położyłam, ale jeszcze zadzwoniłam do córki, że ze mną jest coś nie tak. Tylko że słowa moje to był bełkot. Za parę minut przyjechali do mnie samochodem. Nie mogłam ustać na nogach, nie mogłam powiedzieć ani słowa. Włożyli mnie do samochodu i zawieźli do szpitala, potem szybko windą na oddział. Usłyszałam tylko jedno słowo; udar. Potem już wszystko biegało i szurało wokół mnie. Byłam jak podpięta do jakiegoś urządzenia. We wszystkich kierunkach widziałam kabelki. Naszpikowali mnie lekami, i praktycznie cały czas byłam jak w letargu. Było mi wszystko jedno. Widziałam obok siebie córkę, zięcia, mojego syna w jasnym garniturze razem z jego dziewczyną. Napisałam na jego ręku; idź się bawić. Ale on nie poszedł nigdzie. W końcu usnęłam, Już na drugi dzień czułam się lepiej, a za tydzień już chodziłam. Wprawdzie musiałam się czymś podpierać, żeby nie upaść, ale i tak było o wiele lepiej. Córka zaczęła mnie dokarmiać. Lekarz przyszedł i zobaczył truskawki, kazał zabrać córce; mama ma cukrzycę. No tak, jeszcze to. Rehabilitacja przebiegła sprawnie i z dobrym skutkiem. Dzisiaj nic prawie nie zostało. Tylko ja widzę w lustrze lekko wykrzywioną twarz. W domu zachowywałam się już normalnie. Nie czułam się chora, tylko dieta i może być. Dużo teraz czytałam literatury i Biblię Świadków Jehowy. Coraz bardziej widziałam to, co oni chcieli mi przekazać. Zaczęłam utożsamiać się z tą religią i głęboko wierzyć, że jest to religia prawdziwa.

Życie w pigułce XXV
11.03.2019 marzycielka69

Życie moje nabierało kolorów. W moim mieszkaniu drzwi się nie zamykały. Poznawałam sukcesywnie braci i siostry ze zboru. Raz w tygodniu miałam tak zwane studium, a oprócz tego sama analizowałam Strażnicę i Przebudźcie się. Wszystko co napisane było w tych publikacjach miało potwierdzenie w Biblii, którą dostałam na moim studium. Odkrywanie tak zwanej prawdy przynosiło mi wiele przyjemności. Teraz moje życie stało się radosne, szczęśliwe i pełne nadziei. Wiedziałam; tu jest moje miejsce. Dostałam dużo więcej niż się spodziewałam. Miałam przyjaciół, i szczęśliwe życie - tego właśnie potrzebowałam. Ale moja nauka szła opornie, ponieważ po udarze dłuższy czas nie zapamiętywałam wielu rzeczy, a wiedza była mi potrzebna do życia w społeczności Świadków. Dlatego nie zrozumiana musiałam iść swoim tempem. Za moje nauczanie wzięła się moja córka z zięciem. Raz w tygodniu przez pół godziny dokładnie rozważaliśmy temat po temacie. W końcu którejś niedzieli odważyłam się i wyszłam na zebranie. Ileż to radości mi dało. Wprawdzie niewiele rzeczy jeszcze rozumiałam ale byłam wśród ludzi, którzy otaczali mnie braterską miłością. W końcu po wielu miesiącach trudnej nauki zdałam pytania do chrztu. Pojechałam z córką i zięciem samochodem prawie dwieście kilometrów na Zgromadzenie, na którym miałam wziąć chrzest. Sama droga była już dla mnie wycieczką. Ale kiedy weszłam na Salę Zgromadzeń przeraził mnie tłum jaki tłoczył się w kafeterii. Nigdy do tej pory nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Wszyscy ładnie ubrani bez przepychu ani niechlujstwa. Dzieci grzeczne, posłuszne, tylko czasami któreś płakało - takie ich prawo. Wszystko miało swój czas i miejsce. Zdyscyplinowani bez ociągania skierowali się na swoje miejsca kiedy brat ogłosił, że za dziesięć minut zaczynamy. Z tego Zgromadzenia niewiele pamiętam, ponieważ skupiona byłam na moim chrzcie. W końcu przyszła pora kiedy brat powiedział, aby zajęli z przodu miejsca ci, którzy mają dzisiaj przyjąć chrzest. Było specjalne przemówienie dla nas. Potem brat zaprowadził nas na miejsce naszego chrztu. Na zapleczu przebrałyśmy się w inne ciuszki bo przecież będziemy całe mokre. Poszłam pierwsza. Dwóch braci powiedziało mi co mam robić i po prostu zanurzyli mnie całą w wodzie. Wyszłam szczęśliwa, w końcu jestem Świadkiem Jehowy. Na zapleczu czekał na mnie lekarz i jeden brat z mojego Zboru i oczywiście wpuścili też moją córkę z koleżanką. Ponieważ wiedzieli o moich chorobach chyba na wszelki wypadek zmierzyli mi ciśnienie.
 
Życie w pigułce XXVI
12.03.2019 marzycielka69

Droga powrotna do domu choć już dla mnie męcząca, była radosna. Cały czas coś mówiłam, po prostu przeżywałam jeszcze raz ten dzień. Zaczynało się dla mnie życie całkiem inne niż prowadziłam do tej pory. Teraz wszystko toczyło się wokół służby, zebrań, spotkań z przyjaciółmi i czytania wszystkiego co było z tym związane. Już nie paliłam papierosów, nie spotykałam się z sąsiadkami, bo po prostu nie miałam na to czasu. Moja siostra i brat odsunęli się ode mnie, ponieważ nasze rozmowy zawsze schodziły na tematy biblijne, co nie podobało się mojej rodzinie z tak zwanego świata. A poza tym, jak byłam uczona, to wszystko co poza zborem, jest pod wpływem szatana, a co za tym idzie, może zatruwać mój sposób myślenia i odciągać od prawdziwego wielbienia Boga Jehowy. Wierzyłam i ufałam braciom. Wszystko co dostawaliśmy od tak zwanego Ciała Kierowniczego było świętością. Ponieważ, jak mnie uczono, jest to jedyny kanał łączności między Bogiem Jehową a zborami. Pochłonięta byłam służbą, ona dawała mi radość. Moje szczęśliwe życie nie mogło być na długo, nie z moim fartem w życiu. Zaczęłam znowu chorować. Bóle paraliżowały mój każdy krok. Lekarze nie mogli odkryć przyczyny tego bólu więc na wszelki wypadek stwierdzili, że to zapewne objawy nerwicowe. A ja coraz bardziej pogrążałam się w cierpieniu. Leczyli mnie na stany zapalne, na wszelki wypadek na nerki. Nic nie pomagało. Ale objawy były dziwne, mogły wskazywać na wszystko. Aż lekarz w przychodni robiąc mi USG powiedział do mnie, że nie jest dobrze, mam ogromnego guza w miednicy. Jakiego guza, teraz? Nie mam przecież czasu na choroby ja chcę iść w teren! Lekarz dwa razy mi powtarzał, że mam iść rano do szpitala, jeszcze do mnie to nie docierało, więc powiedział podniesionym głosem; ma pani raka, zrozumiano? Jak kubek zimnej wody na gorącą głowę. Jeszcze mi to potrzebne. Rano byłam już o ósmej na izbie przyjęć. Na oddziale pobrali mi wycinek i wysłali do badania. Za tydzień był wynik, i czas przygotować się do pierwszej fazy walki. Przed operacją lekarz przeprowadzał wywiad ze mną i zauważył, że nie ma oznaczonej grupy krwi. Jestem Świadkiem Jehowy doktorze. Długopis spadł na podłogę, lekarz patrzył na mnie, nie wiedziałam co on teraz zrobi. Pani raczy sobie ze mnie żartować? Stanęło na tym, że podpisałam papier gdzie zwalniam go od wszelkiej odpowiedzialności łącznie z moją śmiercią, ponieważ dawał mi w tym wypadku niewielką szansę na przeżycie.
 
Życie w pigułce XXVII
12.03.2019 marzycielka 69
 
Rano przed operacją dostałam trochę leków, które mnie otumaniły. Nie bałam się, było mi wszystko jedno co robią. Pamiętam jak wieźli mnie na łóżku na salę operacyjną. Światełka migotały mi nad głową. Na sali operacyjnej położyli mnie na innym łóżku, a nade mną ogromny reflektor z rażącym w oczy światłem. Ostatnie co pamiętam to modlitwę jaką w myślach kierowałam do Jehowy, a potem już nic. Obudził mnie głos kobiety; proszę pani budzimy się! Torsje wstrząsnęły moim ciałem. Dobrze, usłyszałam, zwróciła narkozę. Nic mnie nie bolało tylko, tylko dreszcze targały moim ciałem. Zostałam przewieziona do izolatki, podpięta do kabelków, jakbym była jakimś robotem. Nade mną mruczała jakaś maszyna, a mi było ciągle zimno. Pielęgniarka nakładła na mnie tyle koców, że poczułam ich ciężar, ale w dalszym ciągu miałam dreszcze.. W końcu szybkie kroplówki nawodniły moje ciało i powoli robiło mi się ciepło, tylko stopy były lodowate. Przyszła moja córka z zięciem, pamiętam, że moczyła mi usta ale nie chciała mi dać pić. Potem przyszedł syn ze swoją narzeczoną. Pielęgniarka poprosiła, żeby mi dali odpoczywać, więc szybko poszli. A ja nie wiem kiedy mijały mi godziny i dni. Powoli zaczęłam chodzić po pokoju a potem po oddziale. W końcu poszłam do domu. Dużo leżałam, smarowałam maściami bliznę po operacji. Była przez cały brzuch. Początkowo ciężko było się rozprostować, ale powoli dochodziłam do siebie. Miałam anemię zatem trzeba było nadganiać hemoglobinę, Robiłam sobie sok z czerwonych buraków, marchwi i jabłek. Codziennie po obiedzie wypijałam szklankę takiego soku. W ciągu miesiąca dobiłam do prawidłowej cyfry dwanaście. Teraz kontrola była raz w miesiącu, leki i badania. Waga leciała w górę w tempie torpedy. Nawet jak niewiele jadłam to i tak wszystko szło w biodra i nie tylko. Z filigranowej sylwetki nic nie zostało. Kiedy zaczynała się choroba miałam czterdzieści osiem kilo, kiedy skończyłam walkę miałam prawie dziewięćdziesiąt. Nie mogłam na siebie patrzeć. Za dużo różnych leków, łącznie ze sterydami i hormonami, a za mało ruchu. Nic nie mogłam zrobić. Czas się przyzwyczaić do siebie. Teraz skupiłam się na służbie dla Jehowy. Chciałam dużo głosić, więc podjęłam służbę pioniera pomocniczego. Kwantum robiłam bardzo szybko, dlatego po pewnym czasie napisałam prośbę o przydzielenie mnie do pełno czasowej służby, to znaczy na pioniera stałego. Po pewnym czasie przyszło zamianowanie i teraz już pracowałam całymi dniami w terenie. Dla mnie był to piękny okres w moim życiu.
 
Życie w pigułce XXVIII
13.03.2019 marzycielka 69
 
Żeby nie było mi za przyjemnie, życie zafundowało następną porcję smaczków. Musiałam zmierzyć się z dalszą częścią leczenia. Przeszłam jeszcze dwie operacje, które poprawiły mi jakość życia. Organizm był wymęczony narkozami więc piąty zabieg odbył się w znieczuleniu miejscowym. Mogłam sobie rozmawiać z pielęgniarką, której ręki nie chciałam puścić. Nic z tego nie pamiętałam, tylko z radosnych opowieści dowiedziałam się o sobie ciekawych rzeczy; dałam niezły pokaz aktorstwa. Potem już tylko parę dni w domu nabierać siły i w teren. Cudowny czas, skupiona na ludziach, ich problemach i nauczaniu; nie miałam czasu na zwracanie uwagi na siebie. Żyłam jak w transie. Po dwóch latach intensywnego głoszenia pojechałam na kurs pionierski. Coś niesamowitego. Siedziałam z nosem w książkach. Szkolenie było wyjątkową lekcją, usprawniało naszą służbę w terenie. Miałam na uwadze fakt, że czas nagli, nie ma co się oszczędzać, trzeba ratować ludzi i wyrywać ich z tego zepsutego świata. Jednak coraz rzadziej można było spotkać kogoś, kto byłby zainteresowany tym, co chcę im przekazać. Pocieszałam się tym, że głoszę na "świadectwo". W przeciwnym razie szybko przyszłoby zniechęcenie. W tym czasie mój syn się ożenił i za dwa miesiące zabrał żonę i synka, i pojechali do Anglii. To była dla mnie tragedia. Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Bardzo za nimi tęskniłam. Nie mogłam się odnaleźć w tej szarej rzeczywistości. Po jakimś czasie syn przyjechał po mnie. Znalazłam się w Anglii. Przeżyłam szok kiedy zobaczyłam jak ona wygląda. Trzy miesiące ledwo wytrzymałam. Pogoda paskudna, ciągle padało. Latem było zimno jakby to była jesień. Znalazłam się w obcym zborze nie znając języka. Były tam dwie Polki, które się mną zajęły, w przeciwnym wypadku chyba bym nawet nie była na zebraniach. Chodziłam też do służby. Po trzech miesiącach witałam swoje mieszkano z wielką radością. Powróciłam do swojego zboru i braci, a co najważniejsze, na teren, gdzie mogłam głosić bez problemów językowych. Ale żeby mi nie było za dobrze, zaczęłam odczuwać bóle nóg. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że puchną do jakiś ogromnych rozmiarów. Początkowo myślałam, że to zmęczenie po wielogodzinnej wędrówce po terenie. Poszłam do lekarza. Lekarz mi powiedział, że mam uszkodzony układ limfatyczny spowodowany wycięciem węzłów chłonnych podczas operacji. Nic nie da rady zrobić, trzeba nauczyć się z tym żyć.